Archive for Grudzień, 2010


Z duchem czasu

Widać, że święta są tuż tuż. Nawet w głównym wydaniu Wiadomości i Faktów na jedynkę poszło cudowne odratowanie chłopczyka zatrutego muchomorem. 80 % informacji dotyczyło kupna karpia, choinki, świątecznych przepisów, dekorowania stroikami. Kevin wrócił do stałej bożonarodzeniowej ramówki (czy święta byłyby takie same bez niego?), Last Christmas Whamu też.. a nie..czekaj..wróć… już nie leci tak często jak rok temu. Widocznie rozgłośnie odkryły też inne utwory oddające atmosferę panującą. I ja nie będę psuć tej fantastycznej aury, która sprawia, że stajemy się na nowo dobrymi ludźmi. Dlatego chciałabym Wam życzyć, tak po góralsku, bo to siła z gór! 🙂

Na scynście, na zdrowie, na to Boze Narodzenie

Coby sie wom darzyło syćko boze stworzynie

W kumorze, w oborze – wsyndyl dobrze (…)

I cobyście tu mieli dostatku wszelkiego w chałupie i stodole,

w komorze, na dworze daj Wam Panie Boże!

Na scynście, na zdrowie, na tyn Nowy Rok!

Coby wom nicego nie chybiało

Z roku na rok przybywało

A do reśty – cobyście byli scynśliwi i weseli

Jako w niebie janieli, hej!

Mam dla Was kochani też małą niespodziankę, własnoręcznie kręcone i montowane życzenia 🙂 Nie śmiać się! Proszę się wzruszać, smarkać w kolorowe chusteczki i podawać dalej Dobrą Nowinę, Pozytywny Przekaz. 🙂

Chciałabym tu podziękować i życzyć wyjątkowych rzeczy wyjątkowym osobom, które ( o zgrozo! ironio!) mijam codziennie a nie mam dla nich czasu…

Mojej Mamie, której niestety nie mogę złożyć życzeń osobiście. By rozłąka z rodziną wzmacniała jej siłę i energię do walki o nas wszystkich. By znajdowała w byciu matką zadowolenie i spełnienie. By iskra miłości rozpaliła wieczny ogień- I nie opuszczę Cię aż do śmierci. By odnalazła się w Polsce, z jej realiami, szarością i skomplikowanym…wszystkim. By wszystkie żale, niepowodzenia obróciła w tarczę, która ją wzmocni i sprawi, że osiągnie cele zaplanowane jeszcze za młodu. By wiedziała i czuła, że każde z jej Kurowskich pociech kocha ją dziecięcą prostą miłością.

Mojemu Tacie, które codziennie od kilkunastu (a może już dwudziestu?) lat wstaje o świcie, by zdążyć do pracy, do której stracił już chyba serce. By mógł pozwolić sobie na robienie tego, co kocha- niech wspina się po szczytach w czerwonym polarze lub pilotuje helikopter TOPRu. Wiem, że kochasz góry, dlatego chciałabym kupić Ci drewnianą chatę na Hali Gąsienicowej i narty, byś zjeżdżał sobie na dól- do juhasów i bacy na szklankę świeżego mleka czy grzańca 🙂 Byś odnalazł spokój i radość z życia, ze swoich krnąbrnych dzieci także. Tak jak i Mamie, życzę miłości- nie musi być burzliwa, wystarczy by była i każde z Was ją czuło. By każde marzenie o którym śnisz snem niespokojnym znalazło odbicie w rzeczywistości. Zdrowia- byś mógł trenować ukochany sport do bardzo później starości. Pieczesz najlepsze ciasta, których nie powstydziłby się sam Cuper, gotujesz najlepszy rosół, budujesz najlepsze na świecie zamki z piasku i lepisz bałwany; tworzysz czołgi, samoloty, statki, autobusy, lokomotywy, rakiety, samochody, zamki z zegarmistrzowską precyzją- oby nie zabrakło Ci kreatywności, energii i cierpliwości do tego wszystkiego!

Mojej najlepszej Przyjaciółce- Ani „Ann” Gryfik, która powinna zostać uhonorowana najwyższym odznaczeniem w Polsce. Za jej siłę i determinację w walce z beznadziejnością i marazmem. Za jej wspaniałe, dobre serce, które jest otwarte na każdego, nawet najgorszego dupka. Za jej wdzięk wrodzony & wewnętrzny ( z zewnątrz nie prezentuje się gorzej :)). Za jej bogactwo i pasję życia. Za podnoszenie mnie i innych nieudaczników, nawet wtedy, gdy serce jej krwawi. Za wspaniały uśmiech. Za magiczną herbatę, która otwiera ludzi na drugiego człowieka. Za jej mądrość i inteligencje, które wykorzystuje w nieocenionej pomocy. Za to, że zawsze czeka, zawsze się zainteresuje Tobą. Jest Aniołem Stróżem w seksownej spódnicy i wspaniałymi piersiami, które zazwyczaj są obiektem zazdrości. Dziękuję Ci kochanie, za to, że jesteś.

Danielowi Baronowi, bratniej duszy, która mimo znacznej odległości ma na mnie niesamowity wpływ. Jesteś moim akumulatorem, silniczkiem i wycieraczką. Mówisz: Zrobisz to i ja to robię, osiągam kolejny cel. Zarażasz mnie pozytywnym myśleniem, wiarą w samą siebie. Nigdy we mnie nie wątpisz i zawsze wiesz co czuję. Jesteśmy z tej samej gliny ulepieni, ale bez Twojej foremki, nie byłabym dziś tą osobą, którą jestem. Dziękuję za Twoją cichą obecność pomiędzy wszystkimi wywiadami, kręceniem materiału, walki o prawdę i wolne słowo, pokazywaniem rzeczywistości. Oby dzięki Twoim staraniom można było w przyszłości powiedzieć: Ta Kurowska. Zdobywaj kolejne pułapy, kolejnych przyjaciół, pokochaj i bądź kochany.

Rafałowi Worobcowi, Bartkowi Marciniakowi, Kubie Strzeleckiemu, Markowi Kudrze– za motywację do pracy nad sobą. Za męski punkt widzenia.Za wspólne wypady na mecze, próby nowych utworów Breed Roomu, sesje fotograficzne i zajęcia z fotografii oraz za wsparcie gorzkim słowem prawdy.  Każdy z Was wniósł ogromny nakład pracy we mnie- dzięki temu mogę powiedzieć o sobie interesująca. Życzę Wam moi drodzy, byście usłyszeli podobne słowa od kolejnych osób. Zarażajcie swoimi kosmicznie zakręconymi osobowościami i nie traćcie sił na kolejnych szczeblach do wiecznej sławy i uwielbienia. 🙂

No tak, rozkleiłam się. 🙂 Zatem zostawię Was w miłym nastroju oczekiwania na kolejny cud.

P.S. Chciałbym tylko powiedzieć, że czeka na Was niespodzianka. Tuż po świętach zobaczycie co przygotowałam.

Odpoczywajcie!

Historia.

Nie jestem fanatyczką, molem ksiąg historycznych, kronik czy rękopisów (choć ciekawą publikacją nie pogardzę- tu proponuję serię książek Imprimatur Rity Monaldi & Francesco Sortiego)  jednak uważam, że każdy choć w minimalnym stopniu powinien znać historię zarówno Polski, Europy i świata. I nie po to, by  bajerować dziewczyny na imprezie tekstem  „Wiesz kotku, co się wydarzyło w 1660 roku na terenie Rzeczpospolitej?” (swoją drogą…kompletny absurd) lecz po to, by pokochać to co ma się najdroższe- kraj.
Poleciało patosem? Zauważ drogi przyjacielu, że jesteś u siebie. Tak właśnie.Żyjesz w swoim kraju, mówisz własnym językiem. Siedzisz na swoim krześle, przy swoim biurku i pochłaniasz swoje ziemniaki z własnym kotletem Czy zauważyłeś, że każde swoje i własny trzeba zamienić na polkie/polski i wolne/ wolny?  Jednak gdy spytałbyś się rodziców czy dziadków o przeszłość na pewno nie usłyszałbyś o świecie jaki istnieje dzisiaj. Warto zainteresować się historią, by wyciągać wnioski i uczyć się na błędach, oby jak na mniej swoich. Hegel mówił tak: We learn from history that we do not learn from history. I to jest wystarczający powód by sięgnąć po jakikolwiek materiał naukowy.

Sztuka i media wychodzą naprzeciw oczekiwaniom. Zapomnij o nudnych, przepełnionych żalem i smutkiem filmach.
W poniedziałek 13. grudnia przypominano nam o wprowadzeniu stanu wojennego 29 lat temu w Polsce .  Z tej okazji TVP wyemitowała dokument „Beats of freedom- zew wolności” czyli o walce ze systemem nie tylko za pomocą strajków, marszy itd. ale również muzyki. Znaleźli się jednak Kluczem w filmie były narodziny epoki polskiego rocka- twórczości takich jak Perfect, Kult czy Brygada Kryzys. Jarocin. Źródło muzyki rebeliantów  i wolności pojmowanej całkiem inaczej.
Film jest przeznaczony głównie do odbioru zagranicznego- stąd pierwszy człon tytułu, narracja Chrisa Salewicza- zagranicznego dziennikarza muzycznego pochodzenia polskiego. Produkcja obfitująca  w wywiady z polskimi artystami, dziennikarzami, które odkrywają niejeden sekret tamtych czasów.
Jeśli chcesz wiedzieć co ma do powiedzenia Jurek Owsiak, Kora, Zbigniew Hołdys, Kazik, Muniek Staszczyk czy Marek Niedźwiecki o rockowym starciu z władzą Jaruzelskiego, ta propozycja jest ewidentnie dla Ciebie.

Co jeszcze przygotowałam? Wolność dalej na tapecie.
Królik po berlińsku. Jakbyś przedstawił za pomocą kamery historię muru berlińskiego? Perspektywa królików jest niesamowicie pociągająca. Zdumiewające spojrzenie na mur berliński, berlińczyków,a co najważniejsze- pozycji człowieka w  anormalnym systemie totalitarnym. Początkowa enklawa – raj na ziemi dla kicających nie zapowiada makabrycznego więzienia. Zadowolone króliki nie zauważają, że to tylko pozorny świat idealny. Kolejna Utopia. Bartosz Konopka zmusza nas do myślenia abstrakcyjnego, czasem absurdalnego. Bo czasem i takiego spojrzenia trzeba, by zrozumieć świat. Polecam gorąco.

Film „Królik po berlińsku” znajdziesz tutaj.

 

Co prawda mieszkam w Brzegu, ale tak na prawdę maksimum czasu użyteczności (czyt. wtedy, gdy jestem zdolna do wykonywania wszystkich innych czynności niż spanie) spędzam w Opolu. I mogę z ręką na sercu powiedzieć, że gdy zjeżdżam do domu w piątek mam w głowie białą plamę. Nie mam pojęcia co robiłam przez cały tydzień. Nic nie pojawia się w umyśle, dopóki nie usiądę w pozycji zwiędłego lotosu i zamyślę się patrząc na Franco. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mam świadomość, że w Opolu jestem w 2 (słownie: dwóch) miejscach- uczelnia i studio.  Oznacza to nie mniej ni więcej jak tylko to, że praca w radiu i studiowanie działają na mnie jak dobre używki.

Muszę pochwalić K. za świetną Rozgrzewkę. Fakt faktem spóźniliśmy się kwadrans z przyczyn technicznych, ale nadrobiliśmy klimatem i dobrą dawką muzyki! Hasło na piątkową audycję: My mamy muzykę o smaku płomieni! Co prawda obowiązywał Dzień bez Przekleństw, na przekór jednak dobraliśmy mocny zestaw mięsnych, a zarazem świetnie bujających utworów. Było zabawnie, dwie godziny bardzo szybko minęły. Dziękuję 🙂 O nie…. Właśnie sobie zdałam sprawę, że nie poprowadzę piątkowej rozgrzewki w przyszłym tygodniu- Wigilia! Może coś pokombinujemy w neterze podczas naszej radiowej wigilii. Znowu! Widzicie?! Cały czas o radiu!  Chyba jestem uzależniona od mikrofonów, hebli i muzyki. Mogę zacytować Amy Winehouse : „They tried to make me go to rehab but I said ‚no, no, no” bo za niedługo i tak będzie. 🙂

L. po raz kolejny zmusza mnie do myślenia (nie chcę przez to powiedzieć, że nie myślę wcale- co to, to nie. )  Wymusza ponadnormalną pracę szarych komórek produkujących zazwyczaj kolorowe sny. Moja chęć otwarcia się na nową, chłonną duszę i umysł przypomniała mi pisarską działalność. Wzbudził we mnie potrzebę powrotu do zeszytu i długopisu. Zasiadywania się przy chłodnym parapecie, z nocną lampką przy uchu, grubym kocem na ramionach i Franco na kolanach. Mhm. To jest to! Czas wskrzesić kobietę w biurze detektywa.
W głowie ponadto krąży pomysł na musical. Być może podsunę swój projekt w KGB i dziewczyny zechcą współpracować. Zdradzać szczegółów nie będę, ale myślę, że spodoba im się to. Fakt jest taki, że projekt musicalowy jeśli chodzi o próby jest czasochłonny niesamowicie. Kiedy miałabym przypilnować prac? Jak mówiła Scarlett O’Hara- I’ll think about that tomorrow.


I co jeszcze?

Tego się nie spodziewałam. Tak, wiem, że wydarzenie miało miejsce już jakiś czas temu, ale jestem w szoku. Niewiele rzeczy napawa mnie obawą. Wśród takich rzeczy znajduje się ta osoba: Vladimir Putin. Każdy kojarzy postać, pozwolę sobie przytoczyć parę fragmentów dot. jego kariery politycznej:

Krytycy prezydenta szczególnie podkreślają trzy poważne kryzysy z okresu jego prezydentury: zatonięcie okrętu podwodnego „Kursk” w sierpniu 2000 oraz ataki terrorystów czeczeńskich na Teatr na Dubrowce w Moskwie w październiku 2002 i na szkołę w Biesłanie we wrześniu 2004. Wszystkie te wydarzenia okazały się tragiczne w skutkach. Krytycy Putina twierdzą, że kierowane przez niego administracja i służby specjalne miały wykazać się nieudolnością w trakcie akcji ratunkowych. Zwolennicy wskazują na fakt, że wskutek zdecydowanych reakcji siłowych spektakularne akcje terrorystyczne zostały zahamowane.

Putin często jest obiektem krytyki działaczy i organizacji na rzecz praw człowieka, głównie ze względu na jego politykę względem Czeczenii. Zarzucają oni, że polityka ta doprowadziła w tamtym regionie do katastrofy humanitarnej, a prawa człowieka są tam nagminnie łamane za całkowitym przyzwoleniem najwyższych czynników państwowych (obozy filtracyjne w Czeczenii). Krytycy Putina zarzucają mu, że swoimi działaniami doprowadził do eskalacji konfliktu na niespotykaną skalę i wzrostu zagrożenia terrorystycznego w samej Rosji.

Po ukończeniu studiów rozpoczął pracę w KGB jako oficer operacyjny. W latach 1985-1990 służył na terytorium Niemieckiej Republiki Demokratycznej (oficjalnie pracował jako dyplomata), gdzie miał zajmować się werbowaniem tajnych współpracowników i inwigilacją wschodnioniemieckiego środowiska naukowego.

źródło: wikipedia

Tu zaś znajdziesz bardzo ciekawy teksy o Litwinience, Putinie w świetle WikiLeaks.

Ogólnie rzecz biorąc przeraża mnie ten człowiek. Może to przez jego biografię? Pasuje mi strasznie na takiego bezwzględnego agenta, którego nie obchodzą jednostki czy prawa człowieka. Jeśli o mnie chodzi, to ten człowiek u sterów władzy rosyjskiej niesie zagrożenie dla współczesnego świata. Rosjanie to naród, który żyje żalem i niezaspokojoną żądzą posiadania imperium,nawet kosztem innych nacji (patrz Czeczenia). Putin to osoba o bardzo silnej osobowości. w połączeniu z władzą i sytuacją Rosji- nieraz będzie nieciekawie na arenie międzynarodowej.Świat obiegają zdjęcia z polowań, półnagiego premiera z kałachem czy inną bronią w ręce, bawiącego się z niedźwiedziem. Facet nie do zdarcia. Buduje sobie wizerunek mężczyzny jedzącego cegły na śniadanie i zapijającego je kwasem siarkowym.

Aż tu nagle pojawia się to:

Rosyjski premier Władimir Putin był największą gwiazdą koncertu charytatywnego, który w nocy z piątku na sobotę odbył się w jego rodzinnym Petersburgu, a dochód z którego przeznaczono na pomoc dla dzieci z chorobami onkologicznymi i oftalmologicznymi w Rosji.

Putin przy akompaniamencie znanego muzyka jazzowego Maceo Parkera zaśpiewał po angielsku słynny przebój Louisa Armstronga „Blueberry Hill” i zagrał na fortepianie melodię piosenki „S czego naczinajetsja Rodina” („Od czego zaczyna się Ojczyzna”), nieformalnego hymnu rosyjskich, a wcześniej radzieckich szpiegów. 

Oprócz szefa rządu Rosji na scenę petersburskiego Pałacu Lodowego wyszły gwiazdy światowego kina i estrady, m.in. Sharon Stone, Kevin Costner, Monica Bellucci, Vincent Cassel, Goldie Hawn, Kurt Russell, Paul Anka, Mickey Rourke, Alain Delon, Ornella Muti, Gerard Depardieu i In-Grid.

Prowadząca koncert długo namawiała Putina, by przyłączył się do występujących. Premier w końcu uległ. „Uznajmy, że jesteśmy w gronie rodzinnym i możemy poeksperymentować. Umówmy się jednak, że wszystko pozostanie między nami” – powiedział i dodał: „Jak większość ludzi, nie umiem śpiewać i grać, ale lubię to robić”.

Na zakończenie wieczoru Putin wziął pod rękę Sharon Stone i razem jeszcze raz wyszli na scenę, gdzie z pozostałymi uczestnikami koncertu chórem zaśpiewali popularną w Rosji piosenkę „Trawa u doma” („Trawa przed domem”).

Po koncercie premier Rosji zaprosił wszystkich gości do Muzeum Rosyjskiego, po którym ich osobiście oprowadził. Przed koncertem jego uczestnicy odwiedzili petersburskie szpitale i domy dziecka.

źródło: wp.pl
O co chodzi??? Chce pokazać, że ma ludzką twarz? Trochę nie wychodzi mu to. Niepotrzebnie wcześniej straszył ludzi innym wizerunkiem.Mimo, że dostaje kalendarze z tekstem: Kocham Pana, Panie Putin od roznegliżowanych studentek (o zgrozo! studentek dziennikarstwa! Swoja drogą to na co one liczą- na wolność słowa i prasy? Polecam od razu obejrzeć sobie film 211:Anna).
I na dodatek zaśpiewał nieoficjalny hymn KGB!  Bardzo mi przykro, może tylko jemu nie kojarzy się to źle.  Nie wiem co o tym sądzić. Sprawia, że staje się dla mnie nieobliczalnym Jokerem. Mój niepokoj wzrasta.  Z tym typem nie można żartować. Zakłamany dupek:

Powinniśmy być dumni, że jesteśmy nosicielami tak wielkiej kultury, zawierającej unikatowe zasady moralne i humanitarne.

Trzymajcie mnie…

Artyści na scenie i publiczności. Łzy przez śmiech, owacje na stojąco a co najważniejsze- kolejny dobrze przygotowany występ zespołów Klubu Garnizonowego. Tak pokolenia Biedronek wspominały swoją działalność artystyczną w ostatni piątek 10. grudnia w sali BCK.

Jubileusz otworzyły prezentacje najmłodszych Biedroneczek wokalnych i tanecznych. Maluchy rozczuliły zebranych i przygotowały na energetyczne popisy starszych zespołów. Śpiewające Inwencje podtrzymały wojskowy charakter imprezy. GPT Inwencja zaprezentowała najnowszy układ taneczny- Locking, który zachwycił publiczność. Nie zabrakło również i teatralnego show- na scenie pojawiła się legendarna Śnieżka czy Boys Błond w wykonaniu Kabaretu NocNic. Premierę uświetniły prezentacje multimedialne, w których odbywaliśmy sentymentalną podróż do początków. Archiwalne zdjęcia czy filmiki wycisnęły niejedną łzę z oka. Zaproszeni goście to w większości dawni współtwórcy zespołów artystycznych, ludzie wspierający Klub oraz dowództwo jednostki i władze miasta. Tradycją stały się już podziękowania dla wszystkich przyjaciół Klubu,którzy tym razem zostali dodatkowo uhonorowani wyjątkowymi medalami.

Nie w sposób opisać jaki ogrom emocji panował po dwóch stronach sceny. W każdym odżyły wspomnienia z lat młodości, spektakularnych zwycięstw na licznych przeglądach i zawiązywaniu przyjaźni.

„Tworzenie nowych wartości w kulturze jest dane tylko wybrańcom losu” powiedziała kiedyś Maria Pawlikowska- Jasnorzewska. Niech nasi brzescy wybrańcy przez kolejne 30 lat ( a nawet dłużej) nadal tworzą i kształtują utalentowaną młodzież, która jest przecież naszą przyszłością.

Magdalena Kurowska

Kolejne zderzenie ze sztuką. Kolejny powód do smutku. To jak narkotyk, seks- gdy się raz zasmakuje już zawsze będzie się odczuwało pragnienie. Naturalny pociąg do wiecznej chwały i uwielbienia pcha mnie na skraj przepaści emocjonalnej. O ile czuję szczęśliwa w radiu, o tyle popiskuje mi serce do sceny, scenariuszy, wielogodzinnych prób zalewanych ruskim szampanem,  trzaskania drzwiami, sławnego wyp***aj Dizel! Artystyczny chaos, dezorganizacja, maratony pomiędzy garderobą, kulisami, widownią a balkonem. Brakuje mi tej atmosfery! Trzy wspaniałe lata spędzone na scenie. Niezapomniane uczucie, gdy jupiter pada na Twoją twarz, nie wróci. Nie widzę takiej możliwości. Czasy NocNica, AGT OFF TOPIC’a nie wrócą. Już nigdy nie zobaczę owacji na stojąco wszystkich rzędów. Cudowne uczucie stresu i tremy znikające za jednym machnięciem kurtyny przepadnie, przeżyć może jedynie w skażonej żalem pamięci.
Ostatnio znalazłam w otchłani biurka scenariusz do „Szczęścia Kolombiny„, potem odnalazł się scenariusz „Łabądka lelawego”, pierwszych etiud… W jednej chwili stałam się miętkim siusiakiem.
Siedząc w piątek na widowni przeżywałam rozpacz. Znów uroczysta gala, dwugodzinna rewia talentów: smukłych dziewcząt w baletkach, energicznych wokalistek, zdezorientowanych kilkulatków przebranych za biedronki i parę śmiesznych na swój sposób skeczy. I żadnej Kurowskiej.
Zamknąć rozdział? Ukierunkować swoje potrzeby na radio? Sprawić by jupiterami, scenariuszem, garderobą stało się studio? Brzmi rozsądnie. Pytanie czy rozsądek to moja siła napędowa 🙂

Jako, że rozpoczęłam już wątek sztuki, podtrzymam go fotograficznie.Parę klatek z działalności artystycznej.

Wypadałoby opisać co nieco.

1. Wyjazd na przegląd do Bielska z naszym „W autobusie”. Zostaliśmy wrzucenie do kategorii łącznie z tańcem i teatrem tańca. Nie mieliśmy szans.

2. Program walentynkowy 2009. Jako nadgorliwa i chciwa pani Kapitan sprawdzająca wojskową kuchnię/ Teodora Kapitanowa.

3. Pierwsze wejście na scenę- tutaj wyjątkowo udzielałam się wokalnie (ujawniam swoją mroczną tajemnicę: Nie umiem śpiewać. Nadrabiam jednak dowcipem wojskowym.  Tak, byłam na usługach wojska.). Mikołajki w LO.

4. Premiera „W autobusie” pierwsze prawdziwe wejście na scenę BCKu. Jako żonka lubiąca skoki w bok… 😉

5. HIV- autorski scenariusz, muzyka, kostiumy. Dość głębokie, metafizyczne, psychodeliczne. Jako zmora, koszmar pod-świadomości, efekt „życia na całego”, destrukcyjna siła uciech cielesnych. 🙂

6. Szalenie nakręcona sprzątaczka. Kawał dobrego dancehallu odwaliłam. 🙂

7. Ta sama zmora w garderobie, z łagodniejszym obliczem.

Mikołajki 2008. Nie miały nic wspólnego ze świątecznym nastrojem. Nieoficjalny hymn I LO w Brzegu. Niestety sławne boisko już nie istnieje. Postawili na nim Orlika.  Prawdopodobnie jestem ostatnim rocznikiem, który mógł poznać wielopokoleniową tradycję boiska Starego, będącego miejscem radosnej twórczości, integracji, spotkań, randek, rozwoju szeroko pojętego czy libacji alkoholowych zawsze kończących się wjazdem 2-3 radiowozów.
Stary żyje w twym serduszku gdzieś na dnie… tekst napisany w 45 minut w oparciu o melodię „Lemon tree”. Tekst skandaliczny, odkrywający tajemnicę poliszynela przed władzami szkoły. Pozwoliłyśmy sobie na ujawnienie tego, czym jest (było) dla nas to boisko, pomimo, że nie było to żaden sposób poprawne z psychologicznego punktu widzenia. Ta, na czarno ubrana z białym plastrem na łuku brwiowym to ja, obok mikołajowego wcielenia Ann. 😉

„Tworzenie nowych wartości w kulturze jest dane tylko wybrańcom losu”

 

Pocałunki część 2

Zanim zaczniesz czytać, posłuchaj

Czekoladowo. Nawet jeśli materia jest kilometrami oddzielona ode mnie. Na ten wieczór, parę godzin, aż do zmierzchu ta melodia płynie. Zaczęła w Paryżu na Polach Elizejskich, między kawiarnianymi stolikami. Dotarła aż do brzeskiej Herbaciarni i mijając gorący imbryk trafiła w moje spragnione wyższych uczuć zmysły.Wystarczyła filiżanka wspaniałej herbaty o czekoladowo-pomarańczowym aromacie, by fantastyczny obraz pojawił się przed oczami. Magia. Nie ma chyba nic piękniejszego od wygodnego ogromnego fotela, parującej filiżanki, romantycznych różyczek  spętanych aksamitem liści, płatków i wstążki, wszechobecnej woni czekolady,świec, ponadczasowych dźwięków, klimatu. Mogłabym się zanurzyć w tej fantazji na bardzo długi czas. Padam padam padam… zatańcz ze mną… na moście, na ulicy, w śniegu… padam padam padam spowińmy się mgłą…padam padam padam– nie moze być lepiej….

Nie umiem się zmusić do ekonomii. Po prostu nie umiem. Walczyłam z nią do 16 i chyba polegnę, coś plany mam wzniosłe. Jak widzicie jest to nietypowa pora publikowania wpisów (wolę nocne zakamarki),ale wymyśliłam sobie taki szprytny plan, że będę się uczyć w nocy samych definicji. Nie zamierzam rozkminiać cykli czy kryzysów. Przeczytam to, pośpię i napiszę coś.

Po drugie nie umiem się skupić. Natchnął mnie niedzielny rytuał (tak dawno nie praktykowany) do refleksji. Po za tym L. dał mi bojowe zadanie i chcę jak najlepiej je wykonać, pokazać, że jestem słowna i w sumie dobra… Po głowie krążą mi setki myśli, każda chce by ją uczesać, gdzieś zaszufladkować a co najważniejsze zrealizować od razu. Już! Teraz! To zadziwiające, że w czasie największego parcia na pracę zaczynają nawiedzać mnie wyjątkowo intersujące wizje spełnienia. Czyżbym cierpiała na szczególny rodzaj ADHD? Myślowe ADHD? Ech… Wiem tylko to, że nie mam ochoty przysiąść przy podręczniku i notatkach.

Mikołaj.
Rozróżnijmy dwóch facetów o tym samym imieniu. To ewenement, że kopia tak baaaaardzo odbiega od pierwowzoru. Wszystko jest na opak.
Jeden z nich to Mikołaj z Miry (Turcja), biskup tej miejscowości, człowiek z bogatego domu, który rozdawał swój majątek na prawo i lewo, pomagając biednym. Podrzucając żywność, pieniądze pod progi domów, dając anonimowo trzem pannom posag (w końcu mogły popełnić jeden z większych błędów w życiu i wziąć ślub) czy ratując topielców. Zmarł ze starości przy czym jego zwłoki zaczęły wydzielać leczniczą mirrę (!). Wzór chrześcijanina – miłosierny, pobożny itd.


Drugi zaś to Święty Mikołaj– otyły facet z Północy w czerwonym (dobrze, że nie lateksowym) wdzianku z (seksownym ;)) puszkiem lansujący się siwą broda, zaprzęgiem latających reniferów i zdolnością przeciskania się przez szyby kominowe. I to właśnie ten typ jest naszym Mikołajem, tym ulubionym, wyczekiwanym mężczyzną w całym roku.

Kto widzi podobieństwa? Kto widzi różnice.  Komercyjna kopia tak daleko odbiegła od swego prototypu.

Dzięki sprawnej promocji praktycznie zastąpił on w powszechnej świadomości tradycyjny wizerunek świętego Mikołaja biskupa.Obecnie powszechna forma tej postaci wywodzi się z kultury brytyjskiej i amerykańskiej, gdzie jest jedną z atrakcji bożonarodzeniowych. Na skutek przenikania do europejskiej tradycji elementów kultury anglosaskiej (w szczególności amerykańskiej) także w Europie Święty Mikołaj utożsamiany jest coraz częściej z Bożym Narodzeniem i świątecznymi prezentami.
Początkowo św. Mikołaj przybywał z południa. W średniowiecznym Amsterdamie Sinterklaas przypływał żaglowcem z dalekich ciepłych mórz, a wór z prezentami niósł ciemnoskóry sługa zwany Zwarte Piet. Człowiek z ciepłych krajów nie bardzo pasował do zaśnieżonego zimowego pejzażu. Toteż gdy w roku 1822 Clemens Clarke Moore napisał poemat, w którym św. Mikołaj przybywa saniami zaprzężonymi w renifery z bieguna północnego, wkrótce przyjęło się to do tradycji.

źródło: wikipedia

I co teraz? Zastanówmy się dlaczego taką popularność zdobył rozkosznie puszysty staruszek w dziwnym ubranku (wizerunek tak daleko odbiegający od dzisiejszych wzorców i trendów).
Odpowiedź jest wbrew pozorom banalna. Życzliwość, empatia i otwartość na drugiego człowieka zanikła, co gorsza znikł nam z oczu drugi człowiek. Wszyscy bierzemy udział w wyścigach szczurów; choćbyśmy nie wiem jak tego nie chcieli- robimy to.  Wtedy człowiek nie jest naszym odpowiednikiem, bratem czy siostrą- jest przeciwnikiem, z którym rywalizujemy o lepsze MIEĆ. Nie mamy czasu dla rodziny, przyjaciól, dla samych siebie- wciąż jest praca, praca, praca. Zaganiani tracimy obraz świata, widzimy zaś siebie na wysokich stanowiskach, z wysokimi pensjami, na horrendalnie drogich wakacjach. Taka smutna prawda. Sama gonię za wieczną sławą. Nie mam pojęcia jaką drogą pójść,by moje nazwisko trafiło na karty historii. Próbuję różnych rzeczy i nie wiem co mi to przyniesie. Jednak mam cenną wiedzę:  zdaję sobie sprawę jak ważna jest druga osoba. Doskonale zdaję sobie sprawę ile wart jest dobry człowiek, pomocna dłoń, bezinteresowny uśmiech. Jestem też takim typem, który marnieje i szarzeje bez drugiej osoby. Jedyne czego naprawdę się boję to samotności. Dziś naszły mnie wątpliwości co do kariery. A gdyby tak uzbierać pieniądze i uciec gdzieś do innego świata i tam szerzyć jakieś wartości? Takie, która każą wierzyć w homo sapiens sapiens? Oderwać się o schematów dzisiejszego świata i gdzieś w Amazonii czy Antypodach, czy afrykańskich sawannach szukać siebie?

Odbiegłam troszkę od tematu. Trudno. Proszę o wybaczenie. Spytacie dlaczego czepiam się Facebook’a. Głupie pytanie, już pewnie wiecie.  Zagubiony człowiek wśród podobnych jemu ( o ironio!) szuka miejsca w lepszym świecie- nieistniejącym, utopijnym, wirtualnym. Skąd popularność Naszej-Klasy, Twittera, Facebook’a itd? Z potrzeby drugiej osoby. Podświadomie pragniemy bliskości. Garniemy się do każdej ciepłej chwili, wspomnień, w których ktoś nas zauważył. Jakie to przykre. Wszyscy jesteśmy sierotami z podeptanymi sercami, wypranymi umysłami i przemarzniętymi wnętrzami. Można by tu nawet skandaliczne hasło podciągnąć:  Człowiek człowiekowi zgotował ten los.

Zepsułam nastrój zbliżających się Mikołajek? Przepraszam, nie możemy żyć w idealnym świecie komercji.

Oooo! Czy nie wspominałam o seksistowskiej wersji Mikołaja? Co za deGRADACJA: miłosierny święty przerobiony na relikwie-> otyły staruszek wymyślny w latach 20. XX wieku na zlecenie Coca Coli -> roznegliżowana panienka lub rozebrany facet.

P.S. Zapomniałabym! Każde dziecko marzy,by wysłać list z prośbą o prezent. Każe ma też problem ze znalezieniem adresu. Ułatwię to:

Santa Claus’ Office

FIN-96930 Napapiiri
Rovaniemi
Finland

Tu zaś znajdziecie oficjalną stronę lapońskiego Świętego Mikołaja: http://www.santaclauslive.com/main.php?link=joulupukin_kammari&kieli=eng

Ho! Ho! Ho!

Przysunęła się bliżej do niego. Przy nim czuła, że może sobie pozwolić na bycie małą dziewczynką, która chce być tulona, aż do utraty oddechu. Wyczuł dobrze, że pragnie bliskości i objął ją ramieniem. Żadne z nich nie wiedziało dlaczego, kiedy ani co będzie potem, ale byli pewni, że tak jest dobrze.
Atmosfera zgęstniała. Ciemna skórzana sofa, zasłony z koralików, płonące w kieliszkach świeczki i leżące wkoło książki stworzyły im mały azyl, gdzie mogli cieszyć się sobą. Nie było niepotrzebnych słów czy gestów. Byli już blisko siebie; przekroczyli Rubikon prywatności i jej kolana wylądowały na jego masywnym udzie. Pozwolił jej zatopić się w ramionach, sile i zapachu, które tak uwielbia. Ona zaś wciąż podnosiła ku niemu oczy raz pytającym wzrokiem, raz z rozbawieniem, a raz z pokusą. Widocznie nie mógł oprzeć się temu spojrzeniu, bo jego nos zaczął wędrować po jej twarzy, szyi i uszach. Było pewne, że każdy dotyk sprawiał jej niesamowitą przyjemność i z coraz większym zapałem pozwala mu na swobodniejsze, wilgotniejsze kręgi…

c.d.n.

Michael Bublé – Feeling Good

Duch walki

Miałam w zwyczaju pojawiać się na meczach zarówno szczypiornistów (Orlik) jak i koszykarzy (Forum). Była za zazwyczaj dobra zabawa: ktoś targał wielki bęben, kto inny trąby, kto inny przygotowywał kartki z piosenkami, kto inny kierował całym cyrkiem. I zawsze wracałam ze zdartym gardłem, ale w pełni zaspokojona.

Minęły chyba lata świetlne od ostatniego razu… Dziś na szczęście moja cudowna Dziewczyna zabrała mnie na mecz Orlika. Pod jednym strasznym warunkiem: Żadnej wiochy. Przepraszam. Nie dotrzymałam słowa. Przybyłyśmy na miejsce ok 15. minuty pierwszej połowy. Ściana potu uderzyła nas w nozdrza, aż mnie cofnęło… 😉 I wtedy fala wspomnień mną targnęła. Tak! To jest dobry dzień, by wykrzyczeć wszystko co jest nie tak i przy okazji wesprzeć Orlika.Wrzało we mnie. Ten mecz można było wygrać. Stratę kilku punktów można było odrobić w ciągu kilku minut. Nie mieści mi się w głowie, jak można tak grać. Zero kontrolowanego zamieszania, migania się, szybkich akcji, bezsensowne tracenie piłki, gwiazdorzenie… Puściły mi nerwy. Musiałam interweniować! Wybaczcie Przyjaciele. Niestety gości wspierała silna grupa wiernych kibiców. Skutecznie zagłuszała myśli brzeskich obserwatorów.Co prawda nie zdarłam sobie bardzo gardła, ale dość głośno komentowałam kolejne błędy czy poprawne zagrania. Odezwał się we mnie trener. Odezwał się we mnie organizator- zachęcałam tłum do klaskania, wiwatowania, kibicowania (bo to przecież od tego tego są kibice: WSPARCIE ZESPOŁU, DEKONCENTROWANIE PRZECIWNIKÓW). Szło mi to jak szło, bo niestety  brzeżanie nie odczuwali potrzeby przekrzyczenia Grupy Skądśtam. Faktem jest, że pozwoliłam sobie też na prywatę względem R., ale ja np. nie potrafiłabym przesiedzieć na ławie cały mecz. Skoro bierze się mnie do meczu to pozwala mi się walczyć i zdobywać. Dwie minuty nie zaspokoiłby moich potrzeb, ale to ja, może nastawienie R. było inne.Prawdziwą furię poczułam gdy przeciwnicy zaśpiewali: Gramy u siebie. Zawrzało we mnie niczym w piecu hutniczym. Tak nie może być! Nie pozwolę na to, by banda z wiochy na końcu świata panoszyła się na moim parkiecie, terenie. Co to, to nie!!
Orlik przegrał. To było podłe uczucie widząc klaszczących czarnych najeźdźców, dziękujących wspierającej ich rozwrzeszczanej bandzie. Tym bardziej, że cała ta sytuacja przypomniała mi moje niedawne zamiary: Skrzydlate świnie! Nie zdążyłam wpaść do kina na Małąszyńskiego i Roguckiego. Żal mi tyłek ściska, nie pozostaje mi nic jak tylko czekać na internetowy prezent. Znajdziecie tu zwiastun Świń jak i recenzję przygotowaną przez Dziennikarzy.eu. Zapraszam do oglądania.
DO BOJU ORLIK !


Odpowiedź brzmi: sadyzm od de Sade.

2. grudnia 1814 r. ostateczną śmierć poniósł markiz de Sade: Donatien-Alphonse-François de Sade. Dlaczego ostateczną? Bo nie raz, nie dwa udało mu się uciec przed karą śmierci, aresztowaniami, porwaniami, zasadzkami, rozprawami itd.
Co takiego zrobił, że aż mnie zafascynował ?
Otóż miał zgniłą i doszczętnie zepsutą psychikę. Przeszedł do historii jako zboczeniec, sadysta, bezgraniczny rozpustnik, organizator najlepszych orgii w Paryżu, zwyrodnialec, psychopata i autor „102 dni Sodomy czyli szkoła libertynizmu”.

Zacznijmy od aspektów light w życiorysie de Sade. Niech będzie to jego najsłynniejsza publikacja „102 dni…” Przytaczam tu fragment streszczenio-recenzji, gdyż sama w tej chwili nie odnajduję czasu na zagłębienie się w tekst chorego umysłu:

Akcja powieści „Sto dwadzieścia dni Sodomy” rozgrywa się w początkach XVIII wieku, u schyłku panowania ludwika XIV. Czterech niezwykle bogatych libertynów, którzy swą fortunę zawdzięczają zbrodni i sprzeniewierzeniu udaje się do – niedostępnego dla zwykłego śmiertelnika – zamku Silling, gdzie mają zamiar oddać się niesłychanym orgiom seksualnym. Mężczyznom towarzyszą czterdzieści dwie zniewolone osoby: córki a zarazem żony, młodzi chłopcy i dziewczęta w wieku od dwunastu do piętnastu lat (uprowadzeni z dobrych domów w ramach selekcji, której głównym kryterium były piękne ciała, jędrne pośladki, dziewicze pochwy i odbyty oraz duże penisy), ośmiu jebaczy (których wybór podyktowany został monstrualnymi rozmiarami ich członków), cztery straszliwie brzydkie służące (rozkładające się w mdłym fetorze z tasiemcami wydobywającymi się z ich odbytnic), trzy znakomite kucharki wraz z pomocami kuchennymi oraz cztery sławne prostytutki (urozmaicające opowiadaniami pobyt w zamku). U celu podróży, kobiety zostają uświadomione, że dla świata są już martwe. Słowa te nie pozostawiają żadnych złudzeń co do losu, jaki czeka te stworzenia ludzkie. Wszelkie poczynania w zamku – ukrytym w Czarnym Lesie, za niedostępnymi górami, poza granicami Francji – zostają uregulowane ścisłymi rozporządzeniami, które – zgodnie z libertyńską przekorą – zostaną przez ich autorów naruszone, podobnie jak przekroczone zostaną ramy czasowe wyprawy i nie tylko seksualnie, ale też fizycznie będą naruszone ciała ofiar.

„Sto dwadzieścia dni Sodomy” składa się z obszernego wprowadzenia oraz czterech części mających postać dziennika obejmującego sto dwadzieścia dni pobytu kompanii w upiornym zamku. Każdy miesiąc oddany jest dyspozycji jednej z prostytutek-narratorek, której zadaniem jest opowiedzenie stu pięćdziesięciu interesujących historii z własnego życia, co daje razem sześćset „rozmaitych dań”, „mających zaspokoić apetyt” czytelnika i czterech libertynów, którzy – gdy jakiś epizod szczególnie przypadnie im do gustu – natychmiast oddają się jego realizacji.

Opisane perwersje sklasyfikowane zostają w czterech grupach: „namiętności proste, czyli pierwszej kategorii” przyznają pierwszeństwo sodomii aktywnej i pasywnej, heteroseksualizmowi, kaprofilii, pedofilii i sadyzmowi w wymiarze psychicznym; „namiętności podwójne, czyli drugiej kategorii” są kombinacjami poprzednich, a wzmocnione zostają elementami sadomasochizmu, kazirodztwa i bluźnierstwa; „namiętności zbrodnicze, czyli trzeciej kategorii” obejmują sodomię homoseksualną, świętokradztwo i wszelkie akty, które stanowią „obrazę dla prawa, natury i religii”; „namiętności mordercze, czyli czwartej kategorii” kończą się z reguły śmiercią ofiar torturowanych podczas wymyślnych, „udoskonalonych” praktyk seksualnych. Tak więc w książce znajdziemy opisy dotyczące m. in. wieszania kobiet, obcinania piersi i pośladków, topienia, okaleczania, trucia biedaków, smażenia ciał w oleju, pastwienia się nad ciężarnymi kobietami i na ich płodach, nekrofilii, bluźnierstwa przeciw Bogu, itd. Ostatecznie w wyniku działań libertynów śmierć ponosi trzydzieści osób.

źródło: http://horror.com.pl/books/recka.php?id=335

Już z samego opisu widzimy, że markiz miał problem z psychiką. Dosyć spory… gdyż 120-dniowa orgia miała naprawdę miejsce. De Sade brał w niej udział w 1757r.
Czy wpływ na to miało jego dzieciństwo, w którym nauczył się, że kobieta jest do jego usług i zrobi wszystko co jej rozkaże? Mowa tu o pobycie u babki, która rozpieszczała wnuka do granic możliwości pozwalając mu na pomiatanie pokojówkami. Czy może to wina czasów w jakich żył rozpustnik? A były to specyficzne czasy- libertynizmu, kiedy to kwitło życie towarzyskie nacechowane seksem, perwersją i jak największą liczbą partnerów. Posiąść i uwieść to dwa słowa, które najlepiej oddawały charakter tego ruchu/ okresu. Czyli mamy już dwie możliwe przyczyny powstania „potwora”.

Zatem czym wsławił się nasz rozbuchany markiz?

Sławna afera cukierków kantarydowych chociażby. De Sade postanowił sobie zorganizować kameralną orgię: tylko o  i cztery prostytutki. Żeby lepiej się paniom … bawiło (?) podał im znany od dawna afrodyzjak. Sęk w tym, że kantarydyna to również jedna z silniejszych trucizn….

środek uzyskany z pewnego gatunku chrząszcza, był znanym od stuleci afrodyzjakiem (z kategorii tych działających). I jak często bywa w życiu, erotyka łączy nam się ze śmiercią (proszę przypomnieć sobie mity greckie, tam jest mnóstwo tej mieszanki). Otóż kantarydyna była używana również do sporządzania trucizn, już w czasach jakże humanistycznego – renesansu (to właśnie wtedy sztuka trucicielska powróciła do „poziomu” i „wyrafinowania” znanego starożytnym).Prawdopodobnie de Sade nie chciał naprawdę otruć prostytutek, ale mucha hiszpańska, jak już wspomniano w formie cukierków, była po prostu źle przygotowana, o co łatwo – o ile weźmie się pod uwagę, że ilości czystej kantarydyny potrzebnej do zatrucia dorosłego człowieka jest liczona w miligramach, a więc możliwość popełnienia „śmiertelnej” pomyłki jest dość duża.

źródło: http://www.kafeteria.pl/bonappetit/felietony/obiekt.php?id_o=868

Markiz nie zabił, lecz dosyć ciężko podtruł towarzyszki łoża (?), za co został skazany na dekapitację.To tylko jeden z przykładów szalonej działalności prekursora sadystów. Jego życie było wielkim buntem wobec nauk Kościoła, zasad moralnych, hipokryzji.

Markiz de Sade był przedstawicielem libertynizmu, skrajnego hedonizmu. Na ich podstawie markiz stworzył swoją własną filozofię – nazywaną „filozofią rozpaczy” – oparta jest on na negacji absolutu, z której wynika pełna suwerenność człowieka. Sade neguje Boga, istnieje jedynie jako „chimera:, „widmo” ludzkiego umysłu. Ale Sade neguje również rozum, co nadaje jego filozofii charakter autodestrukcyjny. Według niej człowiek jest dzieckiem zbrodniczej, wrogiej życiu natury. Natura jest okrutna, skoro cierpienie i śmierć poszczególnych osobników, a nawet całych narodów, nic dla niej nie znaczą; dlatego też cnota i dobro skazane są na klęskę w świecie występku i zbrodni. Podporządkowanie się jej nakazom oznacza wybór zła, które w świecie Sade’a bezapelacyjnie tryumfuje nad słabym i naiwnym dobrem. Człowiek jeśli nie chce przegrać w wiecznej walce z bliźnim, musi się stać posłuszny nakazowi – zniszczyć innych aby, samemu nie zostać zniszczonym. Prawo i obyczaje, będące zawsze po stronie słabych, ograniczają niekiedy jednostkę w jej nieskrępowanym rozwoju- jako środek zaradczy autor proponuje posługiwanie się wyrachowaniem i obłuda. Zdaniem de Sade”a motorem działań ludzkich jest dążenie do osiągnięcia maksymalnej rozkoszy. Stąd postulat skrajnego indywidualizmu i hedonizmu, ale to skazuje człowieka na porażkę egzystencjalną.

żródło: http://www.konflikty.pl/a,294-1,Pozna_nowozytnosc,Markiz_de_Sade.html

Przybliżyłam pokrótce postać dewianta. Prekursora sadyzmu. Nie bez powodu łączy się to pojęcie z masochizmem, pojęciem wziętym od nazwiska Leopolda von Sachera- Masocha.

Tak mnie dzisiaj wzięło na psych(olog)iczną historię, albo historię psychologii. Czytając artykuł w Angorze o de Sade, doszłam do wniosku,że byłby najszczęśliwszym człowiekiem, gdyby żył w moich, naszych czasach. Dziś seks jest wszędzie, pod każdą postacią, z każdą postacią. Nie ma pytań o miłość. Jest po prostu wszechobecny seks. Cóż powiedzieć… za dużo tej pornografii, bo już nie erotyki, w otoczeniu. Jestem tym przesycona i zmęczona. Mówi się, że romantycy wyginęli i już nie wrócą. Nie zgodzę się z tym. Jestem przykładem rekonstrukcji pewnych standardowych wartości: szacunku do siebie i drugiego człowieka.  W moim zepsutym wnętrzu zjedzonym przez egoizm, egocentryzm, narcyzm i swoisty hedonizm pojawiła się chęć posiadania normalnego (to dobre słowo) uczucia, tworzenia normalnych relacji z ludźmi. Bo niekoniecznie to co seksowne, jest ważne w życiu.