Tag Archive: Paryż


Czytam sporo, bo co też mogę robić prawie codziennie przez sześć godzin. I jeszcze mi za to płacą. Tu malutka dygresja: przyszła dzisiaj dziewczyna, rocznik ’87, złożyła CV i uciekła. Nikogo nie szukamy, ale przecież jej nie powiem: Przykro mi, jest to zbędne. Szkoda mi jej, bo widać  było zrezygnowanie i apatię w jej oczach. Skończyła zarządzanie na polibudzie i teraz szuka pracy. Ja wiem, każdy sobie marzy godne wynagrodzenie za zrobioną pracę, z urlopem, możliwością rozwoju itp. A rzeczywistość jest taka, że pracujesz gdzie popadnie, za umowę zlecenie lub o dzieło, stawka za godzinę jako taka i jeszcze 1/4 zarobków znika w państwowej kieszeni. Powiedzmy sobie szczerze, ja jeszcze mogę sobie pozwolić na takie warunki, bo muszę to godzić z obowiązkami przewodniczącej  FKN, „dziennikarki”, stażystki a przede wszystkim studentki. Gdybym jednak skończyła studia, wszystkie zajęcia na uczelni i miała tak pracować, to nie wiem co bym ze sobą zrobiła.  No ale… miała być dygresja.

Więc idę raz w miesiącu do MBP w Brzegu i chowam się na dwie godziny między regałami. Takim oto sposobem trafiła w moje ręce „Katedra Marii Panny w Paryżu”  Wiktora Hugo. Z góry uprzedzam- nie łatwo czyta się Hugo. Konstruuje monstrualne zdania, wrzuca mnóstwo dygresji, nie skąpi porównań homeryckich, rozbudowanych opisów, szczegółów, szczególików. W akcję powieści wplata wydarzenia i postacie historyczne (czasem nieco zmodyfikowane). Przedstawia architekturę, sztukę z detektywistyczną dokładnością ale i krytyką z perspektywy swoich czasów. Wszystko to jednak nie może zostać pominięte podczas czytania. Każdy barwny element dopełnia powieści i sprawia, że wszystkimi zmysłami przenosimy się do XV-wiecznego Paryża. Miasta, w którym ścierają się masy kleru, kupców, wyższych sfer z wielokolorowym korowodem żebraków, Cyganów i złodziei. No ale wszyscy oni, razem wzięci są tylko tłem do historii miłosnej, fatalnej w skutkach.

Wyobraźmy sobie piękną, pełną czaru i uroku, siedemnastoletnią Cygankę. Codziennie można ją spotkać na obleganych placach, gdzie tańczy, śpiewa hiszpańskie ballady i zabawia sztuczkami słodkiej kózki Dżali. Ma swój cel do osiągnięcia, który z czasem zanika, gdy na jej drodze stanie dwóch, powiedzmy trzech mężczyzn. Jeden z nich to archidiakon, człowiek lubujący się w nauce, oddany alchemii i targany najdzikszymi emocjami. Drugi to przystojny, pewny siebie i nieco ograniczony kapitan łuczników. Trzecim, choć najmniej liczącym się w rozgrywce, jest „jednooki” garbus. Jak to się wszystko skończy? To już zadanie dla was. I gorąco do tego zachęcam!
Spotkanie z książką „Katedra Marii Panny w Paryżu” to kolejna konfrontacja dziecięcych uwielbień z „rzeczywistością”. Dineyowską bajkę „Dzwonnik z Notre Dame” oparto właśnie na tej powieści, która zresztą…nie jest skierowana do najmłodszych.

Drugą książką, którą już wykańczam to „Jarhead. Żołnierz piechoty morskiej” A. Swofforda.

Gdy w 1990 roku amerykańscy marines, zwani „jarhedami” zostali wysłani na wojnę w Zatoce Perskiej, Anthony Swofford był jednym z nich. Służył w stopniu starszego szeregowego w plutonie zwiadu-strzelców wyborowych Korpusu Piechoty Morskiej USA. Spędził sześć miesięcy życia na pustyni, wyczerpany i przerażony; był o krok od popełnienia samobójstwa; przyłożył broń do skroni kumpla z drużyny; stał się celem zarówno dla salw wroga, jak i towarzyszy broni. Sam konflikt polityczny stanowi uboczny wątek w opowieści autora, który językiem pełnym przekleństw, z cierpkim humorem, jaskrawo opisuje działania na współczesnym teatrze wojny, braterskie więzi oraz wyrafinowaną biegłość w zabijaniu, jaką nabył stając się „jarheadem”.

źródło

Powiem tak. Nie znajdziemy tu pięknych zdań. Będzie  to relacja wojny kogoś, kto ją kocha i jej nienawidzi. To spojrzenie oczami żołnierza zmagającego się z ludzką naturą w nieludzkich warunkach. Jest brutalnie, dosadnie, mocno. Czasem się niedowierza, czasem obawia się jednostajnego obrazu pustyni, czasem myśli się: Cholera, naprawdę tak jest? Nie zamierzam oceniać relacji. Oceniać zawsze jest łatwo, najłatwiej, gdy nie ma się nic z tym do czynienia. Ale skrajny żołnierski los, to wybór/ kompromis (?) między instynktem samozachowawczym, humanizmem i wiarą w dowolnego boga. Dlatego polecam.

Nad czym teraz pracuję? 🙂 Nad „Doliną Kości” M. Grubera. Określane jest jako literatura grozy, horror. Trafna klasyfikacja jeśli bierze się pod uwagę  studium wiary, szaleństwa i ludzkiego charakteru. Mamy tu pikantną historię, spisek międzynarodowy sięgający głęboko do korzeni władzy supermocarstwa, opętania i śledztwo. Wszystko to w oparach słonecznego Miami, kubańskich zapachów, wudu i jeszcze paru innych skomplikowanych czynników. Czasem czuję, że autor nie mógł zdecydować się na konkretna formę, dlatego łączy pamiętnik z bieżącą akcją. niemniej jednak wciąga i zmusza do wrzucenia 4 biegu w mózgu. Pobaw się w detektywa- złóż elementy układanki i odkryj kto stoi za wszystkim.

Z czystym sumieniem mogę zakończyć na dzisiaj. I choć jest jeszcze sporo do opisania, to można poczekać. Dajmy czas, by akcja mogła się rozwinąć. A gdy tak się stanie, bądźcie pewni, że zostaniecie świadkami wszystkiego. 😉

Zabójczy zapach

Podobno perfumy to najtrudniejszy towar do sprzedania. Jak zachęcić ludzi do kupowania rzeczy. bez których można się obejść i to bez łez w oczach? Szczerze mówiąc nie wiem. Ale rynek zapachów radzi sobie przyzwoicie. W Newsweeku natrafiłam na bardzo interesujący artykuł.  Dowiadujemy się z niego, że coraz większym uznaniem cieszą się coraz bardziej nieprawdopodobne aromaty, jak np. zapach kościoła, wilgotnego kompostu, warsztatu samochodowego.

Skąd pomysły na takie ekstrawagancje? Choćby ze znużenia tradycyjnymi woniami perfum. Jedną z pionierek była Rei Kawakubo, projektantka i szefowa cenionego domu mody Comme des Garçons. Do jej awangardowych projektów z lat. 90. (znak rozpoznawczy: dekonstrukcja), tak innych od ówczesnych kolekcji znanych projektantów, nie pasowały perfumy oparte na zwykłych woniach. Stąd Kawakubo wylansowała m.in. perfumy o zapachu kościoła czy warsztatu samochodowego. Jej flagowe kompozycje, jak Odeur 53, zawierały woń metalu, prania na wietrze i palonej gumy czy – jak w przypadku Odeur 71 – kserokopiarki, tostera, a nawet (jak czytamy na liście składników) kurzu na rozgrzanej żarówce.

Cóż, ja niedawno odkryłam delikatny zapach kwiatu koniczyny. To była dla mnie nowość, ale czy ujęłabym się wonią psiej kupy, zapalniczki, metalu czy tostera?  Śmiem wątpić. Chociaż…  podobno większość rzeczy nam się podoba, dopóki nie poznajemy czym tak naprawdę są.

Z perfumami kojarzy mi się Paryż. Może to poprzez wieczny symbol mody i elegancji wiszący nad miastem. Jak się okazuje Paryż pachnie całkiem… nieelegancko.

Przez pół roku grupa perfumiarzy kolekcjonowała wonie paryskich dzielnic. W ostatecznej wersji zapachu znalazły się nuty m.in. psiej kupy, przepełnionych popielniczek i szczątków z rzeźni.

 

 

Zdanie, które wytrąciło mnie z równowagi to: „Tolaas (sama na ogół spryskuje się aromatem własnej córki) zapewnia, że większość woni uważanych powszechnie za paskudne przy pierwszym kontakcie podoba się człowiekowi.”
W jednej chwili skojarzyłam sobie to z powieścią Patricka Suskinda- Pachnidło.
Kto nie zna tego tytułu, niech lepiej szybko zaopatrzy się w niego. To jedna z tych książek, które trzymają w napięciu. Jest  obrzydliwie wciągająca. Główny bohater, Jan Baptiste Grenouille, to niezbyt urodziwy człowiek obdarzony węchem wyczulonym na wszelkie wonie. W pewnym momencie uświadamia sobie potrzebę stworzenia najwspanialszych perfum na świecie. Pachnidła z dziewiczego ciała kobiecego. A to typ, którego stać na wszystko, byle tylko osiągnąć cel. Jak pachnie Paryż, dziewica, morderstwo? Dowiesz się tego z lektury.

Przed chwilą naszła mnie myśl, że chciałabym pachnąć słońcem, grzańcem, nagrzanym papierem i poranną mgłą nad górskimi halami. A czym Ty chciałbyś pachnąć?