Tag Archive: strumień świadomości


Resurrection

-Everyone needs a hobby…
-So what’s yours?
-Resurrection.

                                   „Skyfall”, reż. Sam Mendes

Końcówka roku nie należała do najradośniejszych. Chociażby dlatego, że czuję się już wypalona w niektórych kwestiach. Szczerze mówiąc to od jakiegoś czasu boję się swojej skrzynki mejlowej, kto zliczy ile tych mejli z najróżniejszymi zobowiązaniami się pojawiło?
Choć i tak  jest nieźle, bo zaczynam wstawać bez kurwy na ustach. Zrobiłam sobie nawet postanowienie noworoczne, że będę podchodzić do świata z lepszym nastawieniem, a to już coś. Oczywiście oprócz tego jest jeszcze 12 innych, do których będę dążyć. Ku mojemu zaskoczeniu nie są to wielkie rzeczy, a raczej te małe przyjemności. O czymś to świadczy.
Strasznie żałuję, że nie znalazłam postanowień z ubiegłego roku, mogłabym zrobić sobie rachunek sumienia. Zaplanowałam sobie ambitnie, że zrobię takie multimedialne podsumowanie. Ukoronowanie cholernie ciężkich dwunastu miesięcy.

Moim pierwszym celem jest zdobycie kalendarza, niestety nie zdążyłam zakupić jeszcze. Bez niego czuję się bezbronna jak żółw bez swojej skorupy. To na prawdę straszne uczucie. Nie jestem w stanie się zorganizować. Nic zaplanować, telefony, spotkania, prace zaliczeniowe kołatają się w głowie jak kości do gry rzucone na stół.
Zresztą moją wielką pasją jest robienie notatek na marginesach, chusteczkach, stronach gazet czy właśnie na kartkach kalendarza. Nawet zapragnęłam posiadać kalendarz, który sama ozdobię grafikami, cytatami wielkich ludzi, mądrościami życiowymi i spostrzeżeniami. Chciałabym później podarować taki zapisany mną kalendarz mojemu dziecku. jeśli takowe w ogóle będzie. by mogło poczuć koloryt mojej młodości. To będzie coś. 🙂

***

Jako, że ostatnio przysiadłam do pracy licencjackiej, moja uwaga zwróciła się ku książkom o tematyce dziennikarskiej. I tak oto wpadło mi istne cudeńko w ręce- Antologia wywiadów prasowych wszech czasów (wybór i opracowanie Christopher Silvester). Postanowiłam, że z każdego wywiadu będę wypisywać tu najciekawsze myśli, uwagi. Jak się okazuje niektóre z nich, pomimo upływu wiele lat, są niezwykle aktualne.

Sama książka zaczyna się od perełki, która w moim odbiorze była jak sam Graal. Według znawców przedmiotu pierwszy wywiad przeprowadził i opublikował w 1859 roku, w  „New York Tribune” Horace Greeley, którego rozmówcą był przywódca Kościoła mormonów, Brigham Young. Wywiad nie jest specjalnie wywrotowy, ale świadomość, że to pierwszy „prawdziwy” wywiad, nadaje mu niesamowitego kolorytu. Przynajmniej dla mnie 🙂

Nie pozostaje mi nic innego jak tylko w pełni zmartwychwstać i podzielić się z Wami swym odkryciem. Zatem do zobaczenia! 🙂

Wszytko zaczęło się od snu. Śnił mi się Eric Northam pomagający mi w ucieczce z uczelni. Dostałam ekstra-super-ważne zadanie wagi państwowej, więc musiałam ruszać natychmiast. Sęk w tym, że  Kierownik  Zakładu Komunikacji Społecznej i Dziennikarstwa zleciła mi w tym samym czasie inne zadanie. Pech trafił, że jednocześnie władza uczelni wymagała ode mnie wykonania czegoś związanego z kołami naukowymi. No urwanie głowy! Priorytetem jednak było państwo, więc Eric wyrwał mnie  z Opola i chronił  w czasie podróży swym wampirzym torsem i walecznością 1000-letniego wojownika. Co to za emocje- uciekać przed władzami uczelni, zobowiązaniami z funkcji, mrocznymi postaciami i ratowanie kraju! Sen zakończył się w końcu walką z mini-tyranozaurami. A wszystko to, że nazbierało się wszystkiego w ostatnim czasie!

Trochę to wynika z mojego nadopiekuńczego podejścia do kół naukowych. Za bardzo pozwoliłam sobie na rozmycie granic i zamiast normalnie się zachowywać albo miałam ogień, albo ogromny strach, że czegoś nie zrobiłam. Na szczęście ostatnio pozwalam sobie coraz mniej myśleć o tym, wakacje idą i wierzę, że koła sobie poradzą. W razie w. znają numer.

Drugi wątek to czkawka po ostatnich przejściach dziennikarskich. Wynikło coś niedobrego z nieuwagi i braku wyobraźni. Odchorowałam to nieco. Nauka z tej nieprzyjemnej sytuacji taka, że słowo ma ogromna wagę i nieumiejętnie użyte, może w jednej chwili zrobić sporo problemów. Plus jest taki, że poznałam bardzo praktyczną stronę tego zawodu.

Trzeci aspekt (Eric) to skutek ekspresowego nadrabiania zaległości w True Blood.  Sezon piąty wystartował 10 czerwca, a ja dopiero teraz zdążyłam przejść do relaksowania się na widok krwi, poszarpanych ciał, intryg, kłamstw i miłości w każdym odcieniu.  😉

(Taaak, wiem! To jest jeszcze czwarty sezon, ale uwielbiam tę scenę. I tak, wiem- muszę być chora na umyśle, by to uwielbiać 😉 ) 

Wbrew pozorom to wszystko się łączy i ma sens. To co ostatnio przeżywam to proces przestawiania się na tryb wakacyjny. Na początku dość brutalny, teraz już całkiem łagodny. Mogę sobie nawet pozwolić na mini podsumowanie:

(w tym momencie powinieneś/-aś włączyć sobie „The Imperial March” )

1. Przebrnęłam przez rok akadmicki całkiem spokojnie, bez większych turbulencji. Żadnych sesji poprawkowych, żadnej kampanii wrześniowej. Udało mi się wynaleźć złoty środek, który pozwolił na zaliczenie wszystkiego na przyzwoitym poziomie. Może to kwestia siatki, może to moja piramida priorytetów a może jestem ojcem Pio i udaje mi się być w trzech miejscach naraz ;). A tak na serio to całość okraszona jest średnią w granicach 4,5, więc można być zadowolonym.

2. Uzyskałam Nagrodę Rektora. Znalazłam się w wąskim gronie najpracowitszych aktywistów, dzięki działalności na różnych płaszczyznach, w najdziwniejszych inicjatywach, za hart ducha i brak asertywności wobec proszących oczu Leszka. Z tego miejsca chciałabym okazać wdzięczność wszystkim tym, którzy wspierali mnie i inspirowali.  Żal straszny, że rodzice nie zobaczą jak odbieram nagrodę.

3. Zostałam Przewodniczącą Forum Studenckiego Ruchu Naukowego. Ogromne wyróżnienie ale i ogromny stres.  „Naukowe” doświadczenie (już prawie  półroczne) otworzyło mi oczy na wiele bubli, które należy tępić i nie przyzwalać na nie. Pokazało również jak wiele potrafi zepsuć rozbudowana administracja. Cieszę się, że mogę uczyć się czegoś nowego i pomagać młodym naukowcom. Jedynie czego mogę sobie życzyć to więcej odporności na idiotyzm i więcej pieniędzy na rozwój badań i pasji studentów.

4. Radio. To moja wielka miłość. Trochę w ostatnim czasie przygasła, ale to z braku sił lub braku weny. Wierzę jednak, że dojdę tu do poziomu zadowolenia z siebie i wykonywanej pracy. Ogromnie zainspirowała mnie kronika Sygnałów z daaawnych lat. Ludzie, którzy tu byli, robili piękne rzeczy. I obym ja mogła za jakiś czas tak powiedzieć o sobie. 🙂

5. Mam cudownego mężczyznę! Trafił mi się diament! Mija prawie 15 miesięcy odkąd jesteśmy razem i czuję podskórnie, że to szybko się nie skończy. Ostatni rok to ciężki czas dla nas dwojga i bez Jego wsparcia nie byłoby mnie w pewnych miejscach.  No i nie zapominamy, że Lesz to bomba rozweselająca, rozciągająca i w ogóle roz! 😉

6. No i… gdzie facet nie może… tam pośle trzy kobiety: Anię, Dominikę i Olę. Potężna ostoja prawdziwej kobiety. Ten dobiegający rok to etap wspólnego rozkwitu. I choć różnimy się znacząco, to nie wiem co zrobiłabym bez nich! Pewnie spoczęła w grobie osamotnienia, zapomnienia i towarzyskiego wypalenia.  😉

Patrząc na to wszystko, wynik całorocznej pracy jest jak najbardziej na plus. Warto było ciężko pracować, czasem naginać czasoprzestrzeń, czasem powstrzymywać łzy, czasem być w kilku miejscach naraz.  Rozwinęłam się w dziedzinach, o których nigdy nie myślałam.  A o tym co wpisze w CV i czy mi to CV w czymś pomoże to materiał na kolejne blogowe wynurzenia. Teraz nastał czas hiperoptymistycznego podejścia do życia i cieszenia się z każdej pierdoły.

 

 

 

Wszystko na opak

Gdy miałam 8 lat, zakochałam się w Indianie Jones. Nie było odwołania, musiał mnie zabierać ze sobą w najdziksze i najbardziej ekscytujące zakątki świata. Mogłam z uśmiechem na ustach targać jego torbę, bicz i wszelkie książki. Potem stwierdziłam, że sprawdzi się on bardziej jako ojciec niż mąż, więc byłam gotowa dać się do adopcji. Taką fantazję mają dzieci. Z czasem przeradza się ona w pasję czy nawet pomysł na życie. A tych było kilka. Od architekta, przez pilota F16, mechanika samochodowego, do policjanta. Przez chwilę nie pojawiła się myśl, by pchać się w dziennikarstwo. I jak się okazuje, cała zabawa w pisanie zaczęła się od zdjęcia.

 

Tego zdjęcia. To ono nakręciło całe to zamieszanie. Pojawiła się fotografia, potem zaproszenie, potem nowi znajomi i inne środowisko, zaczęła się medialna ekspansja, wspierana przez podkarpackich dziennikarzy i jakoś tak wyszło. Śmiesznie. Nie spodziewałam się tego. I znów wszystko się zmienia. Więcej czasu spędzam nad administracyjno-finansową papką, tworząc coraz to nowsze akcje promocyjne niż piszę newsy. A i o czymś dziennikarsko grubszym myślałam swego czasu. Narzekać, nie narzekam. To kolejna ścieżka rozwoju, która powinna mi pomóc. Sumienie to pies, który gryzie bezboleśnie- kiedyś usłyszałam. Człowiek jednak potrafi wyrobić sobie mechanizm, który go chroni przed razami. W moim przypadku jest to wspólny mianownik dziennikarstwa i zarządzania organizacją- pomoc społeczeństwu. I tego się będę trzymać.

Radiowe panta rhei

Panta rhei. Uświadomiłam sobie to na Tower Running i Zimowej Giełdzie Piosenki. Mając porównanie do tegorocznych edycji, widzę jak niewiele teraz zrobiłam. Widzę jak młodsi stażem przeżywają zauroczenie RS, jaki mają w sobie zapał do robienia materiałów. Jak rozwijają prędkość. I w pewien sposób jestem zazdrosna. Bo z czasem będę coraz bardziej czuła się zbędna. Nowi wchodzą i robią kawał dobrej roboty, a jeśli nie, to nauczą się tego wkrótce. Nie mogę mieć pretensji czy żalu, tak to już jest i tak przede wszystkim powinno być. Tu się musi dziać, coś ruszać, zmieniać, nakręcać. Tu ludzie przychodzą i robią świetne rzeczy. I taka kolej rzeczy, że ktoś przychodzi na miejsce innego. Na moje nieszczęście wpakowałam całe swoje serce w Sygnały. Pokochałam to hasło, te akcje, te miejsca, te możliwości, Tych Ludzi. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić odejścia. A już teraz czuję, że coraz mniej robię. Mogę tylko trzymać kciuki za siebie: że już za niedługo pewnie stanę na nogach i nadal będę trzymać rękę na radiowym punkcie.

Fus ro dah!

Smoki  istnieją na prawdę! Codziennie spotykam je wśród wykładowców, w  administracji, w dokumentacji, w mailach, a najczęściej to siedzą w  umysłach. Jedne powinny już dawno temu odlecieć,  inne zaś byłyby całkiem znośnie, gdyby przestały używać ognia/lodu. Podejrzewam, że gdyby nie umiejętność używania odpowiednich słów- kluczy czy formułek… i oczywiście wsparcia odpowiedniej gildii, to mogłabym powiedzieć: „I used to be an adventurer like you then I took an arrow in the knee”. Na szczęście szybko się uczę i coraz mniej się boję. 🙂

 

 

Fus ro dah! Tym się pożegnam. Wrócę szybciej niż się spodziewacie, tym bardziej, że dwa baaardzo kobiece tematy chodzą mi po głowie. 😉

Zastanawiam się jak to działa. Jeszcze wczoraj wszystko męczyło zielenią. Minęła zaledwie noc i liście na lipie, z którą dzielę okno już pożółkły, pozwijały się. Czyżby wystraszyła się hasła ” Pierwszy dzień jesieni”? Od rana czatuję przy oknie na znerwicowanych rodziców prowadzących swoje potomstwo uwięzione w czarno-białych barwach.  Jak typowa emerytka komentuję wraz z moim kotem zajścia na ulicy.  Kot fajny, idzie z nim pogadać o wszystkim. To jedna z tych osób, z która nie muszę dużo gadać, żeby czuć się dobrze (bo czasem jest tak, że muszę mówić dużo- wtedy mi płacą za to, albo muszę mówić dużo i ciekawie, żeby nie być nudną). W sumie to Franco, to jedyna chyba rzecz, która wyszła Marcinowi.

Ale wracając do ulic… Z pewną zazdrością obserwuję dzieciaki targające tornistry do kościoła. Uginają się od masy kolorowych kredek; piórnika wypchanego wszystkimi możliwymi rodzajami linijek, ołówków, piór, długopisów, gumek, flamastrów; zeszytów pachnących nowością; podręczników w foliowych okładkach z równo przyklejonymi naklejkami; blokami, papierami, farbkami, plastelinami itd. Już widzę jak wprawną ręką kreślę koła, kwadraty, linie, fale. Tworzy się z nich biały domek z czerwonym dachem z rybiej łuski, z niebieskimi oknami (bo szkło jest niebieskie!). Przed domkiem rośnie drzewo, a raczej brokuł z brązową łodyżką. Od nim czarny pies podobny bardziej do logo Lacoste. Zaraz potem opowiadam całej klasie i Naszej Pani, jak spędziłam wakacje biegając po polu z kuzynostwem, karmiąc kury i inne takie.  Trzynaście lat  minęło jak jeden dzień. Dziś wystarczy długopis i zeszyt od wszystkiego. Obowiązkowo zwolnienie całoroczne z wuefu, bo się przecież pocić nie będę. Teraz coś się wspomina o laptopach dla uczniów, iPadach itp. Każde dziecko ma mieć. Już to widzę… Pomysł fajny, bo się zaoszczędzi wreszcie na podręcznikach, które z roku na rok są inne, niekoniecznie lepsze. Pesymizm bardziej mi się włącza przy rozkminianiu dystrybucji sprzętu. Jednak nie o tym chciałam dzisiaj.

Dziś ma być spokojnie, jesiennie, rudo. To mój pierwszy wolny od pośpiechu poranek od miesiąca. Spokojnie wypiłam czekoladę, ubrałam koszulkę L. sięgająca połowy ud i rozłożyłam się na parapecie. Przejdę się spokojnie do biblioteki, oddam tonę książek, wezmę drugą tonę i zacznę powoli czytać. Potem rzucę się na opiniotwórcze twory i będę wsiąkać wiedzę i poglądy. A potem zrobię jak radzi Horacy w wierszu „Do Leukonoe”

Nie dociekaj nie nasza to rzecz Leukonoe
kiedy umrzeć mam ja kiedy ty nie odsłaniaj
babilońskich arkanów Co ma być niech będzie
Czy wiele zim przed nami czy właśnie ostatnia
pędzi morze Tyrreńskie na oporne skały
rozważnie klaruj wino nadzieję odmierzaj
na godziny – czas biegnie zazdrosny o słowa –
i weseląc się dziś nie dowierzaj przyszłości.

Tymczasem…

Połowa wakacji. W czerwcu marzyło mi się beztroskie oczekiwanie na szalone praktyki pod okiem profesjonalistów z Radia Opole. Rzeczywistość wygląda jak zwykle inaczej. Zastanawiam się po kiego grzyba dalej planuję przyszłość, skoro w moim przypadku zawsze to jedna wielka zmienna. Bo z jednego wielkiego zbierania sił na rewolucję październikową w Radio- Sygnałach jest jedna wielka kupa. Usiłując znaleźć pozytywy tej sytuacji, wmawiam sobie, że to po to by pozostać w formie, nie rozleniwić się. Nie ukrywam, że sprawką zmiany planów jest sytuacja rodzinna równie stabilna jak w ostatnich czasach Syria i Norwegia. Zapewne drugim czynnikiem jest konto bankowe wychudzone do granic możliwości. Nie wiele więc myśląc poszłam do pracy. Żegnaj nadmorski kurorcie, witaj opolskie call center . Niby już to przerabiałam, znam system, znam towar, wiem jak rozmawiać z ludźmi i znam swój cel, ale jakoś… nie jest wcale łatwiej.

Wszystko zaczyna się od natrętnego budzika dzwoniącego codziennie o szóstej. Wredniejszy tym bardziej, że potwierdza twoje podejrzenie, że TO JUŻ. Iskierka nadziei tli się jeszcze, że może się pomylił skubaniec i jest niedziela (tak, w sobotę również się pracuje). Nie pomaga mi kot. Wyczulony już na wczesne wstawanie, czatuje już na moje niekoniecznie rozbudzone  kończyny. I wtedy zaczyna się ceremonia poranka. Odprowadza mnie miauczeniem pod drzwi łazienki skąd później prowadzi do pokoju i czeka cierpliwie 20 min aż zdecyduję się na spacer do kuchni. Na pożegnanie zostawia mnie przy drzwiach z Whiskasem na pyszczku. Stamtąd aż do dworca zazwyczaj towarzyszy mi Witek Lazar, ew. Marzena Chełminiak. Zboczenie zawodowe nakazuje mi szczegółowo analizować każde zdanie wypowiedziane, liczę sekundy, zapamiętuję puenty, myślę o źródłach informacji, rozkładam na czynniki pierwsze serwisy. To już nie jest normalne słuchanie „poranka”. Trochę mi szkoda, bo już nie potrafię najzwyczajniej w świecie pocieszyć się obecnością prezentera.
Gdy już dotrę do pracy zaczyna się 6-cio i półgodzinny wyścig o ilość umów. Walka o klienta. A oni bywają najprzeróżniejsi. Zdarzy się nastolatek obdarzony głosem 40-latka; zabiegana kobieta między placem zabaw a supermarketem; matka, która trzyma numer zmarłego syna tylko dlatego, że na poczcie głosowej jest nagrany jego głos; robotnik budowlany, który chętnie pogada z Panią Madzią, ale nie może pozwolić sobie na umowę, bo czasy trudne; pełna energii i pomysłów szalona 20-stka; poważny biznesmen wydający miesięcznie fortunę na telefon, ale nie ma do kogo zadzwonić bo jest sam jak palec (oprócz kontrahentów) czy pan po 70-ce, który nie lubi zmian. I każdemu temu człowiekowi poświęcasz czas. Czasem przekonujesz go pół godziny do zmiany, czasem wystarczy 10 minut. Czasem trzymasz się, jak tonący koła, rozmowy sprzedażowej, czasem rozmawiasz o „burdelu w państwie” a czasem wysłuchujesz zwierzeń samotnych ludzi. I zachowaj tu optymizm, energię. Niby tylko 6 godzin pracy, ale po wszystkim, gdy zdejmujesz słuchawki, wrzucasz materiały do torby i czujesz się jakbyś był starszy o kilka lat.

Potem wyłącza ci się mózg i wracasz wyuczoną na pamięć drogą do pociągu cierpliwie czekającego na Ciebie. Gdy czas dopisze pozwalasz sobie na rozpustną godziną/dwoma z drugą połówką (która jak zwykle działa cuda). Zazwyczaj potem następuję leniwe popołudnie z książką albo bogatym w internet laptopem, który przenosi mnie do radiowej rzeczywistości dzięki świeżo-odkrytemu portalowi.

Na wszystko przyjdzie pora- mówię sobie. Za chwilę będę biegać ze sprzętem reporterskim, zaraz potem wrócę do akademika, zacznę od początku życie studentki, będę codziennie sprawdzać swoje możliwości, cierpliwość przyjaciół i elastyczność grafiku L. Październik obfituje w wiele interesujących propozycji. Światełko na końcu tunelu. 🙂

Zanim to, codziennie będę zdejmować mgłę z oczu- zarówno tę poranną jak i mentalną.

Jeśli zamierzasz to przesłuchać to tylko i wyłącznie przy głośnikach ustawioną na niszczącą wszystko wokół głośność.

Czasem mam wrażenie, że jestem ładnym jabłkiem z paskudnym, tłustym robalem w środku.  Przeżartym gniewem, zemstą, seksem, cynizmem i agresją. Są takie wieczory, że marzę o totalnym rozpierdolu, wszech ogarniajacym zniszczeniu. Przejść przez miasto jak tornado pozostawiając za sobą zapłakane kobiety, martwych mężczyzn. Mam ochotę na zwłoki, płonące sklepy, walące się domy, połamane latarnie, wrzącą krew na maskach samochodów. Wszystko to napawałoby mnie radością i uwielbieniem dla samej siebie. Pani życia i śmierci. Śmiałabym się na przemian z krzykiem. Wszystko co człowiek wynalazł by sprawiało mu przyjemność byłoby moją i tylko moją własnością. Bywają momenty, gdy mam ochotę stanąć oko w oko z tłumem wszystkich tych, których uważam za znajomych i wykrzyczeć im w twarz: Możesz zadać mi jedno pytanie,  na które odpowiem ze szczerością na którą nie stać zwyczajnego człowieka….

Dziś jest taki wieczór, kiedy ogień płonie. Kto wie kiedy zgaśnie. Spłonę w niespełnieniu czy przetrwam pożar zepsucia.? Heh… czasem nie jest łatwo być czystym złem.

 

 

Sobotnie przedpołudnie było zaskakująco słoneczne. Nie spodziewałam się tak sprzyjającej aury, pakując dzień wcześniej walizkę w Opolu. Stąd też przyjemnie zaskoczona wybrałam się na zakupy, które obfitowały w przemyślenia. Wymyśliłam sobie kolejny plan na życie!

Otóż… postanowiłam posiadać domek w górach, koniecznie Tatrach. Gdzieś na uboczu Zakopanego, jednak na tyle blisko by móc w ciągu 10 minut dojechać żółtym  honkerem do redakcji. Gazety czy też rozgłośni radiowej. Wszystko to w powiedzmy unormowanym czasie pracy ( czy taki istnieje w ogóle w świecie dziennikarzy?). Zaraz potem wracałabym sobie i wiecie co? Mogłabym gotować, tak! Gotować! Nawet piec, jeśliby wychodziło. Wszystko dla przyjemności właściwego mężczyzny. Weszłabym w rolę gospodyni domowej. 😉 Nie zapominając oczywiście o swoich zapędach, popędach, rozwoju, możliwościach i zachciankach. Oprócz spełniania się jako dziennikarka, spełniałabym się jako Magda K. i jako hm…. kobieta? Pisząc kobieta mam na myśli instynkt nakazujacy otoczyć opieką istotę bliską sercu. Tak bym to widziała. Idealistycznie nierealne. Jest tak pięknie, że niemożliwe. Czy wtedy życie nie byłoby jednym wielkim kompromisem? Łącząc kilka ról, przystosowując się do życia w dwóch światkach skazałabym się na wieczne rozmyślanie: A co jeśli…? Tego nie chcę!

Każdego napotkanego dziennikarza pytam (o ile okazja pozwala) jak połączyć życie prywatne z zawodowym. Każdy mówi, ze w pewien sposób się da. A ja mam coraz większe wątpliwości co do tego. Przyjdzie kiedyś taki czas, kiedy stwierdzę, że moje geny nie mogą się już marnować. Będzie u boku ten właściwy.. i co? No i nie wiem. Może to za wcześnie?! Za szybko staram sobie życie ułożyć?! Wszystko się może zdarzyć, tak? Nigdy nie mów nigdy? Ehhh…. moi drodzy.

***

Pewne jest to, że serce mi się rwie do hal. Podhalańskie klimaty będą odgrywały dużą rolę w projektowaniu nowego pokoju (znów przeprowadzka!) Wykorzystam jakieś motywy parzenic albo zaczerpnę coś z architektury góralsko- witkiewiczowskiej. 🙂 W każdym rzie góralsko mi! I znów coś z serii „brudny folk” .

Gdzieś przeczytałam, że tworzą zespól folkowo-punkrockowy. No cóż… czy punk* ?Na pewno znów nie grają czystego folku:) 1/3 zespołu to reprezentant Polski- Andrzej Dziubek ( Andrej Nebb), pozostałe 2/3 to Norwegowie Jørn Kristensen i Ole Snortheimz. Więcej info odnośnie zespołu znajdziesz tutaj.

Pozwolę sobie jeszcze nawiązać do zwycięzców Premier w ramach KFPP w Opolu. Nie ma nad czym się rozpisywać. Wszyscy kojarzą cudnego Sebastiana Karpiela – Bułeckę ( hmm.. Magdalena Kurowska Karpiel Bułecka…. trochę przydługawe ;/) i jego zespół Zakopower. To moi zdaniem najlepsi wykonawcy w stylu „brudny folk”. Dziś prezentuję coś wyjątkowego, perełkę! 🙂

„Co było wczoraj odeszło w cień /Niepamięci, niech się święci”

W zeszłym tygodniu była….była Zimowa Giełda Piosenki! To był czwartek… Co ja robiłam w poniedziałek?
Nie pamiętam… Już wiem! Premiera „Portretu Doriana Greya”. A wtorek? Środa? Piątek? Oooo! Wtorek! Taniec brzucha, potem spotkanie organizacyjne. Piątek? Spacer w poszukiwaniu nagród. Obrazy jak przez mgłę. W sumie to nawet czarna dziura. Supermassive black hole.

Weekend. Magda w Brzegu.
Łóżko zmniejszyło się pod moją nieobecność.
Jakaś gitara w kącie stoi. Gdzie są moje zdjęcia? Ściana zapełniona twarzami Cobaina. Prześpię się.
Niespodziewany hałas. Co to za facet? Dlaczego dziewczyny nie powiedziały mi, że będą miały gościa? Ogarnęłabym się jakoś.  Dlaczego pokój jest zielony? Chwila… studio jest niebieskie. Obudziłam się w innym akademiku? Aaaaaaa! Boże, Kurowska! To Twój brat! Jesteś w domu…

Byłam pewna, ze ostatni wpis tutaj pojawił się dwa tygodnie temu. Z  przerażeniem stwierdzam, że to prawie miesiąc bez aktualizacji niebieskich myśli. Pewne jest to, że czasu brakło. Jestem tu, zaraz tam, a jeszcze tutaj mnie nie było. Wciąż pakuję się w nowe „tarapaty”, bo przecież każda inicjatywa nie może istnieć bez późniejszego czynnika organizacjyjnego. Pełznąc ostatnio mokrymi uliczkami Brzegu, zastanawiałam się nad możliwością rzucenia tego wszystkiego. Jak Opole wyglądałoby bez radia, wszelkich wydarzeń, newsroomów, serwisów specjalnych, Biustem po uszach, samorządu i Krzysia, bez tańca brzucha, bez bloga, bez Dominiki, bez Leszka. Chodziłabym sobie na wszystkie zajęcia,miała  stuprocentowa obecność, przygotowana do zajęć, kserówki przeczytane, notatki we wszystkich kolorach tęczy w opasłych notatnikach. Zapewne obeszłoby się bez terminarza. O! I zintegrowałabym się z rokiem, chodzilibyśmy na szalone imprezy w klubach. Może nawet zdążyłabym w końcu spić się do utraty świadomości, by zapomnieć o prymitywnie błahych problemach. Może porwałabym się nawet na radosny wdech i wirujący świat.

Nie jestem w stanie powiedzieć ile tracę. Jestem natomiast świadoma ile zyskuję, wprawiając małe i wielkie pomysły w życie. Ile dają mi posiadówy późną porą w studiu. Jak cenne są rozmowy przy Eeli, przy Zoomach, przy herbacie o 3 nad ranem. Życie na uczelni jest niepowtarzalną skarbnicą obietnic, możliwości i gestów. Zdecydowanie kocham to co robię, uwielbiam moich ludzi. A to, że Collegium Civitas widzę częściej z zewnątrz, nie sprawia mi wyrzutów sumienia. Coś za coś.

Będzie o czym opowiadać dzieciom.

Chyba jestem monotematyczna. Wciąż tylko radio, akcje, radio, plany, Biustem po Uszach. Już nawet Ann nie potrafi zdzierżyć moich wywodów. Pochylona nad kieliszkiem ogniście egzotycznego grzańca rozmyślam co jeszcze mogę. Czy nie powinnam pozwolić sobie popłynąć, odpłynąć? Czy potrafię jeszcze rozmawiać o ludzkiej duszy, błękicie nieba, wierszach Tetmajera, wyimaginowanych podróżach po świecie, bezsensowności romantyzmu i Werterze, książkach, smaku arbuza, wyginięciu banana, gotyckiej architekturze, Tatrach i Zakopower ? Dręczy mnie to ostatnio. Pamiętam tak dokładnie, gdy na ławce w pachnącym parku, z Colą w ręce dyskutowałam  o sztuce, kwiecistych sukienkach i wydarzeniach z Camp Nou.
Liczę na to, że nowy sezon, pełen słońca, ciepłego deszczu, owocowych lodów przyniesie odświeżenie głowy, wzbogaci ducha i sprawi, że nikt nie powie mi: Wyglądasz jak kupa. Co z oczu, to z serca…tak?

Niedługo wracam, obiecuję. Jest tyle do opisania.