Latest Entries »

Szybka kasa

Dzisiaj będzie niezwykle krótko.

Gdybym chciała zarabiać w ciągu 2,5 minuty 50 złotych, zostałabym lekarzem medycyny pracy. I to takim co pracuje tylko z kierowcami. Urocza pani doktor popatrzyła tylko na ciąg krzyżyków w tabelce ze schorzeniami i urazami, podsunęła mi iluzję optyczną pod nos i zainkasowała pieniądze. Nawet nie sprawdziła, czy przypadkiem nie mam drewnianej nogi i metalowego haka zamiast dłoni.

Coraz bardziej się upewniam się w tym, że błędem było nieprzykładanie się do biologii.

Koci projektant

O przeprowadzce już pisałam, wiec nie ma co się powtarzać. Nie mniej jednak sytuacja się powtarza i teraz widzę to z innej perspektywy. Kociej. Załóżmy, że jesteśmy w trakcie przeprowadzki. Akcja  w „starym” lokum.  Co się dzieje w kociej głowie?

1. Czy ja dobrze widzę?? Jestem w raju! Boże, ile kartonów! Ile pudełek! Są moje, moje, mooooje! W każdym muszę się przespać. O… jak cudownie, tak mi dobrze, tak radośnie…ooooo!

2. Położyłaś swoje najlepsze sukienki na łóżku? Byłoby szkoda, gdybyś znalazła na nich moją prawie nieusuwalną sierść.

3. To twój kolczyk? Na pewno nie jest Ci już potrzebny. Poturlam go do kuchni!

4. To Twoje notatki? Nie możesz ich trzymać ich na podłodze, ktoś może je pobrudzić! Bllluueeeh. Bluuueeeeeh. Ups, kłaczek!

5. Aaaaa! Co to za człowiek?! Aaaa! Zabierz go od moich kartonów, albo odgryzę mu nogę!

Teraz przenieśmy się do nowego mieszkania.

1. Uuuuu, fajnie! Podoba mi się ten układ mebli. Mogę teraz przeskakiwać z biurka na szafę. Przecież nie trzymasz tam wyjątkowo ważnych rzeczy. Prawda? No nic przecież się nie dzieje, daj spokój. Dobra, uważaj zeskakuję na biurko. Uwaaaga! Boże, źle wymierzyłem. Twoje rzeczy teraz leżą na podłodze, podnieś je.

2. Te książki leżą na moim miejscu. To moje miejsce! Zabieraj je!

3. To nowy kocyk? Nie podoba mi się. O nie! Zaciągnąłem go pazurami! Ależ się zestresowałem! To przez ten kocyk!

4. Ta komoda tu nie pasuje, zupełnie! Poprawię ja, ok? Tu pociągnę pazurami, tu też. Jeszcze z tej strony. Teraz jest znacznie lepiej! W sumie… to mogę tu ostrzyć pazury.

5. Jaki ładny kwiatek. Od Leszka? Ciekawe jak smakuje.

6. Czy ja czuję psa? CZY JA CZUJĘ PSA?! Nie, to niemożliwe, no po prostu niemożliwe. Wprowadziliście się do mieszkania, gdzie był pies?! Normalni jesteście? Jak mi źle, jak niedobrze. Muszę sobie pomiauczeć. Przynajmniej cały dzień. Boże, jak mi źle.

7. Ej, człowieku! Ej, człowieku! Otwórz mi drzwi, nie byłem w tym pokoju! Otwórz mi! (otwieram) A… już mi się odechciało. Zostanę tutaj.

8. Chyba nie będziesz spać na tym łóżku? Już je sobie zaklepałem.

Wymieniać można by godzinami. Pewnie jest to, że mieszkanie nie projektujemy sobie sami. Nawet nie możemy myśleć o wykończeniu bez wzięcia pod uwagę porad kota. 🙂

Czytam sporo, bo co też mogę robić prawie codziennie przez sześć godzin. I jeszcze mi za to płacą. Tu malutka dygresja: przyszła dzisiaj dziewczyna, rocznik ’87, złożyła CV i uciekła. Nikogo nie szukamy, ale przecież jej nie powiem: Przykro mi, jest to zbędne. Szkoda mi jej, bo widać  było zrezygnowanie i apatię w jej oczach. Skończyła zarządzanie na polibudzie i teraz szuka pracy. Ja wiem, każdy sobie marzy godne wynagrodzenie za zrobioną pracę, z urlopem, możliwością rozwoju itp. A rzeczywistość jest taka, że pracujesz gdzie popadnie, za umowę zlecenie lub o dzieło, stawka za godzinę jako taka i jeszcze 1/4 zarobków znika w państwowej kieszeni. Powiedzmy sobie szczerze, ja jeszcze mogę sobie pozwolić na takie warunki, bo muszę to godzić z obowiązkami przewodniczącej  FKN, „dziennikarki”, stażystki a przede wszystkim studentki. Gdybym jednak skończyła studia, wszystkie zajęcia na uczelni i miała tak pracować, to nie wiem co bym ze sobą zrobiła.  No ale… miała być dygresja.

Więc idę raz w miesiącu do MBP w Brzegu i chowam się na dwie godziny między regałami. Takim oto sposobem trafiła w moje ręce „Katedra Marii Panny w Paryżu”  Wiktora Hugo. Z góry uprzedzam- nie łatwo czyta się Hugo. Konstruuje monstrualne zdania, wrzuca mnóstwo dygresji, nie skąpi porównań homeryckich, rozbudowanych opisów, szczegółów, szczególików. W akcję powieści wplata wydarzenia i postacie historyczne (czasem nieco zmodyfikowane). Przedstawia architekturę, sztukę z detektywistyczną dokładnością ale i krytyką z perspektywy swoich czasów. Wszystko to jednak nie może zostać pominięte podczas czytania. Każdy barwny element dopełnia powieści i sprawia, że wszystkimi zmysłami przenosimy się do XV-wiecznego Paryża. Miasta, w którym ścierają się masy kleru, kupców, wyższych sfer z wielokolorowym korowodem żebraków, Cyganów i złodziei. No ale wszyscy oni, razem wzięci są tylko tłem do historii miłosnej, fatalnej w skutkach.

Wyobraźmy sobie piękną, pełną czaru i uroku, siedemnastoletnią Cygankę. Codziennie można ją spotkać na obleganych placach, gdzie tańczy, śpiewa hiszpańskie ballady i zabawia sztuczkami słodkiej kózki Dżali. Ma swój cel do osiągnięcia, który z czasem zanika, gdy na jej drodze stanie dwóch, powiedzmy trzech mężczyzn. Jeden z nich to archidiakon, człowiek lubujący się w nauce, oddany alchemii i targany najdzikszymi emocjami. Drugi to przystojny, pewny siebie i nieco ograniczony kapitan łuczników. Trzecim, choć najmniej liczącym się w rozgrywce, jest „jednooki” garbus. Jak to się wszystko skończy? To już zadanie dla was. I gorąco do tego zachęcam!
Spotkanie z książką „Katedra Marii Panny w Paryżu” to kolejna konfrontacja dziecięcych uwielbień z „rzeczywistością”. Dineyowską bajkę „Dzwonnik z Notre Dame” oparto właśnie na tej powieści, która zresztą…nie jest skierowana do najmłodszych.

Drugą książką, którą już wykańczam to „Jarhead. Żołnierz piechoty morskiej” A. Swofforda.

Gdy w 1990 roku amerykańscy marines, zwani „jarhedami” zostali wysłani na wojnę w Zatoce Perskiej, Anthony Swofford był jednym z nich. Służył w stopniu starszego szeregowego w plutonie zwiadu-strzelców wyborowych Korpusu Piechoty Morskiej USA. Spędził sześć miesięcy życia na pustyni, wyczerpany i przerażony; był o krok od popełnienia samobójstwa; przyłożył broń do skroni kumpla z drużyny; stał się celem zarówno dla salw wroga, jak i towarzyszy broni. Sam konflikt polityczny stanowi uboczny wątek w opowieści autora, który językiem pełnym przekleństw, z cierpkim humorem, jaskrawo opisuje działania na współczesnym teatrze wojny, braterskie więzi oraz wyrafinowaną biegłość w zabijaniu, jaką nabył stając się „jarheadem”.

źródło

Powiem tak. Nie znajdziemy tu pięknych zdań. Będzie  to relacja wojny kogoś, kto ją kocha i jej nienawidzi. To spojrzenie oczami żołnierza zmagającego się z ludzką naturą w nieludzkich warunkach. Jest brutalnie, dosadnie, mocno. Czasem się niedowierza, czasem obawia się jednostajnego obrazu pustyni, czasem myśli się: Cholera, naprawdę tak jest? Nie zamierzam oceniać relacji. Oceniać zawsze jest łatwo, najłatwiej, gdy nie ma się nic z tym do czynienia. Ale skrajny żołnierski los, to wybór/ kompromis (?) między instynktem samozachowawczym, humanizmem i wiarą w dowolnego boga. Dlatego polecam.

Nad czym teraz pracuję? 🙂 Nad „Doliną Kości” M. Grubera. Określane jest jako literatura grozy, horror. Trafna klasyfikacja jeśli bierze się pod uwagę  studium wiary, szaleństwa i ludzkiego charakteru. Mamy tu pikantną historię, spisek międzynarodowy sięgający głęboko do korzeni władzy supermocarstwa, opętania i śledztwo. Wszystko to w oparach słonecznego Miami, kubańskich zapachów, wudu i jeszcze paru innych skomplikowanych czynników. Czasem czuję, że autor nie mógł zdecydować się na konkretna formę, dlatego łączy pamiętnik z bieżącą akcją. niemniej jednak wciąga i zmusza do wrzucenia 4 biegu w mózgu. Pobaw się w detektywa- złóż elementy układanki i odkryj kto stoi za wszystkim.

Z czystym sumieniem mogę zakończyć na dzisiaj. I choć jest jeszcze sporo do opisania, to można poczekać. Dajmy czas, by akcja mogła się rozwinąć. A gdy tak się stanie, bądźcie pewni, że zostaniecie świadkami wszystkiego. 😉

Czasem jest tak, że gdy czegoś się boimy i nie chcemy się do tego przyznać, zaczynamy roić sobie otoczenie pełne naszych obaw. Dobrym przykładem jest nieplanowana ciąża. Zabawiamy się bez antykoncepcji, mija trochę czasu i uświadamiamy sobie, że… ta dam!  możemy być w ciąży. Ni stąd, ni zowąd zaczynamy dostrzegać jak wiele ciężarnych kobiet nas otacza. W sklepach, w pracy, w kinie, w centrum handlowym. A nieubłagana myśl dręczy nas dopóki nie dostaniemy krwawienia albo… zrobimy test. Do czego zmierzam?

Gdy gra „sierpień” wyświetliła „game over” na ekranie, stało się jasne, że trzeba ruszyć swój szacowny tyłek i przyłożyć się do planowanych wydarzeń w najbliższym roku akademickim. Tak też by uciszyć swoje wyrzuty sumienia, udałam się na warsztaty reportażu. Poszczęściło mi się. Miałam do pomocy dwóch doświadczonych dziennikarzy NTO (byłych i współpracujących). Z tego też miejsca chciałabym gorąco podziękować obu Panom za poświęcony czas. Spędziłam  półtora godziny na dyskusji o dziennikarstwie obywatelskim, tabloidyzacji mediów regionalnych, misyjnością pracy dziennikarskiej i podstawowych elementach reportażu. Po każdym takim spotkaniu muszę sobie na nowo przewartościować zalety i wady wybranej kariery zawodowej. 😉 Brnijmy  jednak dalej w gąszczu myśli!

Jak już nieco uspokoiłam wewnętrzny strach przed bezrobociem 😉 zabrałam się za inwentaryzowanie wiedzy branżowej. I tak oto sięgam do Pressa i znajduję raport IMM o cytowalności mediów w lipcu 2012. Rzucam okiem na: Ranking prasy regionalnej -Najczęściej cytowane tytuły prasowe z danego województwa i w polu „opolskie” widać tylko poziome kreseczki. To samo w podpunkcie Najczęściej cytowane rozgłośnie radiowe i telewizyjne z danego województwa. I tu mój mózg wchodzi na wyższe obroty: dlaczego tak jest? Pojawiają się trzy hipotezy: 1. Kiepska jakość tworzonych materiałów, na które nikt nie chce się powoływać. 2. Duża konkurencja wśród mediów i wzajemne zwalczanie (?). 3. Żyjemy w najnudniejszym województwie w Polsce. No nie wiem, nie mam pojęcia. Z drugiej strony może nie ma co panikować, jeden raport o cytowaniu nie musi być miernikiem dziennikarstwa. No ale, nie o tym miało być.

Więc jak już przebrnęłam przez branżowe meandry, kwejka.pl i Facebooka, znów pojawił się Pies (ktoś mi kiedyś powiedział, że sumienie to pies, który gryzie, ale nie boleśnie). Ratunek był w moim kalendarzu, który bliższy jest mi niż bielizna, bez którego wpadam w popłoch i który sprawa, że wyglądam na poważniejszą (czyt. mądrzejszą). Chwyciłam go szybko i żeby wzmocnić się w postanowieniu poprawy, mówię na głos „Zrobię listę rzeczy, które muszę zrobić do połowy września!”. No to, pełna zapału, otwieram odpowiednią stronę i zaczynam: pismo do X, pismo do Y, pismo dla Z, iść do rektoratu, umówić się z Z, umówić się z Y, umówić się z X, poskładać w całość R, porozmawiać z W, zebrać QWER w którymś dniu, obmyślić plan na radiową karierę, wypełnić D, zatwierdzić C itd. itd. Po jakimś czasie, w bojowym nastroju do działania, zaczynam wertować kalendarz, by się zainspirować. Pełna chęci do działania, zwarta i gotowa na przyjście genialnych pomysłów, znajduję zapiski:

30. stycznia 2012

Poniedziałek/Monday/Montag/Lundi

Macieja/Martyny

9.00- Centrum Informatyczne

10.00 – Egzamin pisemny

11.00 Egzamin ustny

A pod tym widać karykaturę ninja i wielki napis : Fuck the exams! Be a ninja! A ninja? A journalist? Honey, the whore makes twice that money!” Całość kończy niezbyt zgrabna Pani Prostytutka namalowana niepewną ręką.

W tej samej chwili mydlana bańka zapału do pracy pękła z głośnym świstem. Na nic zdała się wewnętrzna walka z lenistwem. Zabiorę się za to później… Mam jeszcze czas… Zrezygnowana zaglądam na kolejne- losowe wpisy i coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że poniedziałek to nie jest dobry czas na zabieranie się do ciężkiej umysłowej pracy. 😉 Mogę poświecić jeszcze jeden dzień wolnego (od zabawek) i ze spokojem poprzeglądać kalendarz…

3. Luty

Piątek/Friday/Freitag/Vendredi

Błażeja/Oskara/Hipolita

(pisane na szybko)

równoważnik zdania, human story, bez przymiotników, uśmiech Mona Lisy, funkcja fatyczna języka- podtrzymanie rozmowy,
 „dura sex, sed lex” i hasło „specjalizacja, kurwa!”

18. kwietnia

Środa/Wednesday/Mittwoch/Mercredi

Bogusławy/Apoloniusza

KRAKÓW

Twoja stara słucha Jantara!

…po dubstep rodem z kserokopiarki…

Dochodzę do wniosku, że napisanie bestselleru na podstawie ludzkich kalendarzy to bardzo dobry plan na życie. Pozostaje mi tylko uczyć się pisać i wykraść parę kalendarzy. Strzeżcie się!  😉

O śmierci dwa razy

W średniowieczu znaną sentencją było Memento Mori. Kto był w szkole ten wie, a Ci, którzy opuścili właśnie tę lekcję z j. polskiego/historii/historii sztuki/wiedzy o kulturze musi poznać tłumaczenie. Pamiętaj o wszechobecnej, niezniszczalnej, nieubłaganej Śmierci. Nic nie możesz na to poradzić, umiera każdy i ty, marny człowieczku rozsypiesz się w proch. Cóż, wydaje mi się, że niedużo się zmieniło. Co by nie było Kostucha jest straszna, bo odbiera życie. A jakby popatrzeć na nią jako na siłę/energię napędzająca życie?

Poświęćcie kilkanaście minut temu filmikowi.

P.S. L., dziękuję za inspirację.

Krótkie, nieuczesane

Tyle myśli naraz, że aż trudno je zaszufladkować, dopisać większe tło i stworzyć coś ciekawego. Stąd też forma nieco nieokrzesana, nieociosana i surowa jak kaszanka przed grillowaniem.

1. Każda praca daje nowe spojrzenie na ludzi. W call center nauczyłam się, że ludzi zaślepia potrzeba posiadania. W sklepie zabawkowym uczę się jak wychować dziecko po polsku. 😉 Zauważyłam kilka tendencji. Zacznę od ojców:

– brak ojca: zazwyczaj to matki robią zakupy, targają dzieci.

– ojciec-wielbiciel: dla dzieci jest w stanie przybliżyć najdalszą galaktykę, najchętniej zjadłby je jak lody waniliowe.

– ojciec- „gdzie jest mama?”: przejdzie się z dzieckiem po sklepie, pozachwyca, ale nie podejmie sam decyzji, nawet w pierdołowatej sprawie.

Jak wyglądają matki?

-matka-sucz: prawda jest taka, że matki to największe suki jakie szło mi spotkać. Każdy nierozważny gest to atak na bezpieczeństwo potomstwa. Wtedy matki-sucze wkładają super zbroję i są gotowe przyatakować kąśliwym słowem.

-matka „nie, nie, no dobrze”: długo strajkuje, ale w końcu ulega dziecku.

Jednak bardzo często zdarzają się tacy rodzice, co to boją się własnych pociech. Nie wiem czy to efekt bezstresowego wychowania czy też nie, ale coraz częściej to dzieci przewodzą rodzicom.

2. Wydawało się, że w Polsce wielkiego problemu z otyłością nie ma. Muszę zaprzeczyć. Co trzecie dziecko przychodzące do sklepu ma problem z tuszą. I nie mówię tu o nieco pulchnych rączkach czy naturalnych dziecięcych kształtach. Mówię o dzieciach, które nie są w stanie zgiąć się wpół, by założyć buta, bo brzuch zalewa mu twarz. To na prawdę spory odsetek. Skąd się to bierze?

3. „Blondynka w Australii” Pawlikowskiej nieco mnie rozczarowała. O ile miałam mokro w majtkach, gdy czytałam „Blondynkę na Kubie” to tu powstał lekki kwas. Wszystkiemu winna jest dygresja. Ciągła dygresja. W każdym rozdziale Pawlikowska sypie przepisami na życie. Niby spoko, ale jednak nie. Za dużo tego, za dużo rad cioci Beaty a za mało Australii. Pawlikowska zawsze malowała słowem, co jest zawsze mi imponowało. Niestety zabrakło tego malowania, po prostu zabrakło kangurów, wombatów, samobójczych eukaliptusów.

4. Uwaga! Spoiler!

Ostatni Batman to wspaniały film. Nic mnie nie zawiodło, nie rozczarowało. Uświadomił mi również, że przez pół życia kochałam się w bohaterze tragicznym, targającym się na swoje życie w imię wartości i dobra, koniecznie cudzego. Batman to postać, która jest w stanie poświęcić siebie samego,by inni mogli się cieszyć każdym rodzajem wolności. Bierze swoje super-hiper zabawki i jedzie an ratunek Gotham City. Cieszę się jednak, że zebrał się na odwagę i zaczął żyć. A przynajmniej tak sugeruje ostatnia scena „Mroczny rycerz powstaje”. Gorąco polecam wszystkim fanom filmowego wcielenia Batmana.

5. Organizujesz babski wieczór? Zamów striptizera! Nie stać Cię? Zabierz dziewczyny na film „Magic Mike”. Zawsze zwiastun jest pełen mięsa. Bądź pewna, że nie braknie interesujących scen. Jest pod wrażeniem choreografii ;). Każdy z aktorów pokazał się ze swojej najlepszej strony ;). Jest i wątek miłosny, na szczęście nie gra on pierwszych skrzypiec. Druga sprawa, że film nie jest przyciężkawy i moralizatorski. Scenariusz oparto na biografii Channinga Tatum. Film cieszy, bawi i wzbudza pozytywne emocje. Jeśli ktoś chce wyciągnąć głębsze wnioski o  środowisku striptizerskim- zrobi to. Niemniej jednak film to jedna wielka rozrywka. Polecam gorąco na każdy babski wieczór, ewentualnie na każde smuty. 😉

Więcej nieuczesanych na dniach.

Treść jest chroniona. Proszę podać hasło:

Praktyki dobiegły końca już baaardzo dawno temu, jednak dopiero teraz jestem w stanie cokolwiek bardziej sensownego napisać.  😉

Przyszło mi się wakacyjnie podszkolić w opolskiej Gazecie Wyborczej. Różne rzeczy się słyszy na temat tej redakcji i z najróżniejszymi uczuciami tam szłam. Na tyle jednak zahartowało mnie Radio Sygnały, że nie straszne było zrobienie konkretnego materiału. I tu muszę się na chwilę zatrzymać. Jeśli ktokolwiek będzie miał okazję spróbować sił w studenckich(zwracam się w tej chwili do studentów, uczniów 😉 ) inicjatywach, grupach rozwijających pasję, to niech nawet się nie zastanawia. Jest to mega przyjemne, pomocne i jak się później okazuje- procentuje. Polecam, Magdalena Kurowska. 🙂

Wracając. Jak się okazuje dziennikarze opolskiej GW to sympatyczni ludzie, którzy są wsparciem, gdy rzeczywiście potrzebujesz pomocy. Jeśli masz dobry pomysł, rzucają nazwiskami potencjalnych rozmówców. Jak program nawala, odstąpią komputer. Jeśli zaś chodzi o rzetelność, to mnie ścigano, dopóki nie było wszystkich potrzebnych wypowiedzi i faktów. Tu się chwilkę pokajam- zdarzyło mi się zrobić parę błędów, których nie wyłapał wydawca, ale wyciągnęłam już odpowiednie wnioski. Także będzie dobrze. 🙂

A po za tym? Grunt to mieć głowę pełną pomysłów, a jeśli tego brak to po prostu być otwartym. Brzmi banalnie, ale dla dziennikarza wszystko może być tematem. Kwestia jak to dobrze i ciekawie ugryźć. 🙂 Wychodzę z założenia, że na pierwszy ogień idą rzeczy, które ludzi wkurwiają. Te są najlepsze. Idziesz pogadać z panią Hanią, którą wkurwia dziki parking na zdewastowanym, z leksza, boisku. Wysłuchujesz, idziesz dalej, piszesz, ludzie o tym czytają i zaczynają myśleć. Jak dobrze pójdzie, to sprawa sama się załatwi. A jak nie, to przynajmniej pojawi się świadomość zbiorowa. I to też sukces. Potem na ogień idą ludzie, którzy tego potrzebują- lokalni bohaterowie, czekający na wsparcie, zdolni ale bez możliwości. Sama przyjemność zrobić coś o wyjątkowych ludziach, a potem usłyszeć od kogoś, że coś dobrego przytrafiło się bohaterowi materiału. „Jaram się” wtedy jak małpa bananem. Później są tzw. „nowości i akcja” czyli coś się otwiera, jakaś impreza, coś powstaje. Te są stosunkowo lekkie i równie przyjemnie. 😉

Zobaczymy w którą stronę będę szła w najbliższym czasie. Jak byłam młodsza, to co tydzień czytałam Wysokie Obcasy. Może trafię i tam? Może trafię do komercyjnej rozgłośni i będę budzić ludzi do pracy? Jeszcze mam chwilę czasu. Póki co czekam na październik, kiedy to wracam do kochanych, odpicowanych Sygnałów i…  zaczynam staż w GW. Nic tylko trzymać kciuki! 🙂

                                                                                                                Wyborcza do wyboru.

Karma działa. Kto mnie zna, ten wie, że bardzo źle znoszę kontakt z dziećmi. Podnoszą mi ciśnienie lepiej niż kolejne odcinki Pamiętników z wakacji innych tego typu bzdur, w których lubuje się moja rodzicielka. . Karma działa.  Zaczęłam pracę w sklepie z zabawkami. Wszystko byłoby super, gdyby nie te dzieci. Pół sklepu to pudełeczka, pudełka i pudła pełne LEGO. Wpada taki mini-człowiek z impetem do sklepu, sieje spustoszenie i , w najlepszym razie namówi bezradnego rodzica na zakup, wybiega.

No ale nie o dzieciach miało być. Od zabawek zacznę. Stoję przed ścianą pełną lalek Barbie.  Róż, słodycz i czar. Jednak w tej gęstwinie plastiku można znaleźć lalki Monster High.

 

Zestaw składa się z kończyn, potwornych deformacji i ubranek, z których możesz złożyć własną upiorną laleczkę. No po prostu cud, miód i malina! Zauroczenie wampirami, zombie itp. opanowało również dzieci. I muszę się przyznać, jestem w pewien sposób przerażona. Bo to kolejny sygnał, że człowiek coraz mniej boi się śmierci.  Lecz trzeba się zastanowić, której śmierci.

Od jakiegoś czasu męczę książkę Bogusława Sułkowskiego „Przemoc i pornografia śmierci jako przynęty medialne”. I znalazłam tam sporo zdumiewających stwierdzeń, które po głębszym zastanowieniu mają sens. 😉 Zacznijmy od tej nieszczęsnej śmierci. Są dwie. Jedna z nich to rzeczywista. Ta, z którą spotykamy się w życiu- umiera babcia, koleżanka chora na raka, kolega w wypadku samochodowym. I śmierć medialna. Na ekranach telewizorów, w kinach, w grach, gazetach, serialach itp. Zauważmy znaczącą różnicę.  Śmierć medialna jest niewyobrażalnie kolorowa, dynamiczna, pociągająca, emocjonująca

Zygmunt Bauman zauważa, że fikcyjne przedstawienia przemocy i czynów gwałtownych dzięki wyrafinowanej reżyserii są nieporównanie żywsze, barwne i bardziej dojmujące w porównaniu z bladą, „technicznie niedoskonałą” rzeczywistością gwałtu, w kryminalnej dotykającej nas realności brakuje konceptu i precyzji filmowej. Jeśli reżyserowane okrucieństwo sceniczne i telewizyjne ustala dziś standardy przeżyć i doświadczeń to rzeczywiste okrucieństwo w życiu musi się wydać „grubo poniżej standardu”, realna tortura innego człowieka nie jest już tak wstrząsająca, nie takie rzeczy się oglądało.

Nekrofilia według E. Fromma to charakter natury ludzkiej, która kieruje swe upodobania ku śmierci (przeciwieństwem są biofile – kochający życie).

Wyobraźnia nekrofilna fascynuje się brudem, ekstrementami, wszystkim co martwe. Tacy ludzie rozprawiają o chorobach, pogrzebach, śmierć, zwracają się bardziej ku przeszłości niźli przyszłości. Wyobraźnie tę cechuje silne poczucie własności, której utrata jest traktowana jako zagrożenie bytu.

Do czego zmierzam. Otóż, gdy boimy się otworzyć się, pokazać to co nam siedzi w głowie i sercu, zaczynamy fantazjować. Sztuka z czasem przejęła funkcję projektora naszych fantazji, dzięki czemu możemy obnażać również swoje najgorsze , najintymniejsze, najskrytsze pomysły. Wszytko to przenosi się później na kulturę, która nas otacza. O ile seks już nie jest tabu, to śmierć nadal nią jest.

Sułkowski piszę o paradoksie współczesnej kultury obciążanej nekrofilią podświadomą.

Człowiek dzisiejszy starannie eliminuje ze swej realnej codzienności śmierć naturalną, zamyka ją wstydliwie w szpitalach i hospicjach, wyręczając się płatnymi usługami pogrzebowymi, a równocześnie fascynuje się obrazami śmierci nagłej, nienaturalnej, odległej i wyreżyserowanej. Nie ma w naszym życiu miejsca na obraz zwykłej śmierci, jaka dotyczy każdego i przeciwnie, na ekranie egzotyczna śmierć jest codziennością.

Nie zabiera się dzieci na pogrzeb, nie tłumaczy się, że mama nie żyje.  Żałobę traktuje się jak coś wstydliwego. Unika siępożegnania, zostawiając sobie to na”rozmowę” z trumną. A w tym samym czasie oglądamy na ekranie jak gangster rozbebesza chłopaka dla zabawy. Mózg rozsmarowany na ścianie. Oko na widelcu. Kupuje się wreszcie lalki zombie i wampiry, by dziewczynki się bawiły. A przecież zombie to żywy TRUP, rozkładające się ciało. Wampir to również nieboszczyk, nie bije mu serce, nie ma tętna i fal mózgowych.  To nasze gardzenie śmiercią, poczucie nieśmiertelności, gdy na naszych oczach ginie bohater filmu, to tak na prawdę strach przed własnym końcem. Stosujemy zamienniki,by się upewnić, że jesteśmy niezniszczalni. Oswajamy sobie śmierć zabawą. Nasze czerpanie z życia garściami to częściej danse macabre. A przecież urokiem życia jest jego ograniczenie czasowe.

Lekki apel na koniec? Nie kupujmy lalek Monster High. Zamiast tego wyjaśnijmy, że wampir to wampir, zombie to zombie i nikt z nas nie będzie żył wiecznie. Prawdziwa śmierć dotyka każdego

 

Obudziła mnie potrzeba zostania superbohaterką. Nawet tak sobie pomyślałam, że taka Wonder Woman to mogłaby ze mnie być. No ale patrząc na mojego Batmana… 😉 Także zaczęłam rozmyślać o potrzebie ratowania świata, robienia wielkich rzeczy, posiadania super mocy czy ekstra podniecającego wdzianka z lateksu czy innego materiału sztucznego. I kiedy żądza siły i chwały była wielka, kot sprowadził mnie na ziemię. Jedyną superbohaterką jaką zostanę, to tą w swoim domu. Mogę co najwyżej nakarmić zwierzaka, ugotować rodzinie obiad i posprzątać mieszkanie. Szlag by to!

Pojawiła się myśl, by zaspokoić swoje aspiracje dobrą, rozwijającą książka.  Chwilę potem pomaszerowałam do miejskiej biblioteki. Weszłam i zastygłam w miejscu. Rzuciło mi się w oczy, jak ta poniemiecka willa, pełna drewna, ciężkich drzwi, sporych okien i szerokich schodów, dziwnie wygląda w chirurgicznym świetle jarzeniówek wiszących korytarzu. Z leksza niepewnie wsunęłam się do pierwszej sali i nieświadomie ściszając oddech, przesuwałam się wzdłuż regałów. Cel jest taki: Książka, która sprawi, że będę krzyczeć do bohatera „Boże, tylko nie idź tam!” albo „Dlaczego to zrobiłaś, dlaczego, dlaczego…?” Czyli emocjonująca. No to błądzę, włóczę się, co chwilę zatrzymując się w trudno- dostępnych miejscach. Może mam fetysz, ale ogromnie rozpala mnie książka, z którą nie wiadomo jak się obchodzić, tzn. boisz się jej dotknąć bez pęsety, lateksowych rękawiczek, pędzelka i stołu chirurgicznego, żeby sie przypadkiem nie rozpadła przy podnoszeniu okładki. I tak oto trafiła w moje ręce książka Jerzego Wittlina Vademecum żurnalisty/ Vademecum Grafomana z 1983 roku.  Godzinę później bibliotekarka znalazła mnie klęczącą przed tomami rozłożonymi na podłodze, trzymającą w ręku Kapuścińskiego. Widocznie jestem na niego skazana po zabawie z Domosławskim w poznanie Ryśka. Poddałam się i zabrałam obie książki- Kirgiz schodzi z konia/ Chrystus z karabinem na ramieniu i Lapidarium IV. Zgarnęłam dobytek i pojawiłam się przy ladzie z mieszanymi uczuciami. Gdzie Ci rycerze, waleczni mężczyźni, kochające kobiety, gdzie te trywialne problemy życia codziennego ujęte w zabawnym szlafroku prozy? Gdzie lekkie satyry przywracające uśmiech na twarz. Gdzie chwytające za serce wybory, decyzje bez odwrotu, z którymi nigdy się nie zetknę? No gdzie?! Stałam przed Panią Bibliotekarką, która gwałciła pieczątką podręczniki z socjologii o komunikowaniu masowym, poradniki o współpracy z PR, zarządzaniu mediów, zapiski Kapuścińskiego, Jacka Federowicza i wspomnianego wcześniej Wittlina.

Siedzę teraz i rzucam jednym okiem na stertę książek a drugim na ekran. Czy już czuję się lepiej? Wypożyczyłam książki, mogę być z siebie dumna. Teraz trzeba będzie to przeczytać.

źródło Kwejk

Tak mi się skojarzyło… 😉 Zatem do dzieła, książka czeka.